[b]Rz: Czy jest pan zaskoczony nominacją? [/b]
[b]Bartek Konopka:[/b] To zdarzenie w kategorii cudu. Wybory dokonywane są w innym kraju, kulturze. Do tego nie wiadomo, jak wyglądają inne pretendujące w tej kategorii filmy. Trudno na cokolwiek liczyć. Owszem, denerwowałem się, bowiem ludzie, którzy nam kibicują, a także ci z branży mówili, że mamy dużą szansę, bo nasz „Królik po berlińsku” jest oryginalny. Amerykanie dolewali oliwy mówiąc, że jest rodzynkiem w gronie ośmiu filmów ze skróconej listy nominowanych - jedynym europejskim wśród siedmiu amerykańskich. Mimo wszystko starałem się nie przywiązywać do myśli, że może się udać, choć przyznaję, że dziś od rana nie mogłem się na niczym skupić.
[b]Jak pan sądzili, za co pański dokument został doceniony? [/b]
Trudno obiektywnie ocenić własną pracę. Mogę przytoczyć tylko opinie widzów. Już wcześniej pokazywaliśmy film m.in. na festiwalu w Kanadzie i w Hampton w USA. Był bardzo ciepło przyjmowany, widzowie żywo reagowali, mówiąc, że jest zaskakujący, bo w lekki sposób, ze słowiańskim poczuciem humoru opowiada skomplikowaną i do tego tragiczną historię muru berlińskiego, trudną do streszczenia w kinie w kilkadziesiąt minut. Może też znaleźliśmy nowatorski sposób opowiadania, którego jeszcze nikt w dokumencie nie zastosował - relacjonowanie zdarzeń z punktu widzenia królików. To oczywiście wariacki pomysł. Wiele osób przestrzegało nas, że nie wypali, ale zawzięliśmy się i zrobiliśmy. Pracowaliśmy aż cztery lata. Długo szukaliśmy odpowiedniego języka dla filmu, punktu odniesienia. Najbliżej było nam do „Zeliga” Allena, który jest udawanym dokumentem, chociaż fabułą. Nasz film też w 70 procentach jest udawany, wymyślony. Dopiero jak po trzech latach wpadłem na pomysł, żeby skorzystać z konwencji filmu przyrodniczego, wszystko zaczęło się układać. Po prostu usłyszyłem w głowie głos Krystyny Czubówny i potem już, w czasie montażu - towarzyszył mi przez cały czas.
[b] Jak pan ocenia konkurentów nominowanych w pańskiej kategorii? [/b]