Pierwszy klaps był 16 sierpnia, w 74. urodziny reżysera. W trzecim dniu zdjęciowym Leszczyński upadł. Zmarł w szpitalu 1 września.
– Autor pracował nad tym filmem przez lata, scenariusz miał osiem wersji. Pieniądze na realizację zgromadziliśmy z trudem dzięki wsparciu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej oraz Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi. Przyszło nieszczęście. Przekonani, że po rehabilitacji reżyser wróci, zajmie się montażem, poprosiliśmy Andrzeja Kostenkę, przyjaciela Leszczyńskiego, aby zdjęcia kontynuował. Kiedy Leszczyński zmarł, nie chcieliśmy zaniechać realizacji, zapalić świeczki na jego grobie i rozejść się – mówi Tadeusz Drewno, kierownik produkcji. – Reżyserię też powierzyliśmy Kostence, [Soft Return]autorowi zdjęć "Żywotu Mateusza".
Filmowcy poznali się ponad pół wieku temu w łódzkiej szkole filmowej, zaprzyjaźnili. Razem kręcili studenckie etiudy, dokumenty i zadebiutowali znakomicie w fabule "Żywotu...".
– Dla mnie, młodego studenta, przyjaźń z Witkiem, wówczas już absolwentem politechniki, inżynierem elektroakustykiem, była okazją do wejścia w krąg ukształtowanych osobowości – wspomina Kostenko. – Kiedy kręciliśmy sceny do "Człowieka z medalem" w jednym z kościołów, zamartwiał się, że obejrzał ponad setkę polskich świątyń, ale nie zdokumentował wszystkich, a przecież powinien wybrać najpiękniejszą. Aby nakręcić ciekawie lot ptaka w "Żywocie Mateusza", zainstalowaliśmy na drzewie pomost i tydzień wyczekiwałem między konarami z kamerą, aby przyzwyczaić czaplę do obecności człowieka i dopiero ją filmować. Janusz Morgenstern, szef zespołu Perspektywa, zadzwonił do mnie po wypadku i mówi, że ekipa się rozsypie, film padnie, jeśli szybko nie zajmę się reżyserią. Uznałem, że muszę dokończyć zdjęcia. Montaż może poczekać – myślałem. Po rekonwalescencji Witek usiądzie w montażowni, ten etap realizacji lubił szczególnie. Partyturę miałem, czyli scenariusz, obsadę i ekipę. Czas naglił.
Fabuła dramatu psychologicznego opowiada o starzejącym się filmowcu samotniku. Tytułowy bohater, 60-letni Robert, rozwodnik (krakowski aktor Jerzy Grałek) na skutek kłopotów osobistych i alkoholowego uzależnienia pozrywał kontakty w środowisku. Jego prawdziwym przyjacielem jest pies, któremu przed laty uratował życie po kolizji z autem: wyleczył, zabrał do domu. Niespodziany telefon od byłej żony ze szpitala, bezskutecznie oczekującej na przeszczep nerki, wyrywa Roberta z samotniczego uśpienia, skłania do oddania swojej.