Nie przejmuję się chaosem i kręcę

Rozmowa z Wesem Andersonem. Amerykański reżyser filmu "Pociąg do Darjeeling", wchodzącego na nasze ekrany, opowiada o artystycznej wyobraźni i fascynacji Indiami.

Aktualizacja: 31.01.2008 03:15 Publikacja: 30.01.2008 17:48

Nie przejmuję się chaosem i kręcę

Foto: Materiały Promocyjne

Na czym polega styl Wesa Andersona, o którym piszą krytycy?

Wes Anderson:

Nie wiem, nigdy czegoś takiego nie wymyśliłem. Staram się nie powtarzać, ale widocznie to robię, skoro wszyscy mówią o jakimś moim stylu. Kręcę filmy bardzo osobiste. Na pewno nie opowiadam historii jak Billy Wilder. Nie zwracam uwagi na gatunki. Staram się widza zaskoczyć.

W "Pociągu do Darjeeling" rzeczywiście to się panu udało. Po wyprawach podwodnych i szalonych opowieściach rodzinnych przyszła pora na podróż do Indii. Skąd bierze pan pomysły?

"Pociąg do Darjeeling" rodził się w sposób naturalny. Od dawna chodziła mi po głowie idea, żeby opowiedzieć o trzech braciach, którzy podróżują pociągiem. Wiedziałem też, że chcę coś napisać razem z moimi przyjaciółmi, Romanem Coppolą i Jasonem Schwarzmanem. No i wreszcie marzyłem, żeby trafić z kamerą do Indii.

Dlaczego jest panu tak bliska idea braterstwa?

Po pierwsze, mam dwóch braci, którzy są dla mnie ogromnie ważnymi ludźmi. Po drugie, jako młody chłopak mnóstwo czasu spędziłem z Owenem Wilsonem i jego rodzeństwem. Po trzecie wreszcie Roman Coppola i Jason Schwartzman są dla mnie jak bracia. To chyba wystarczy.

Wychwala pan związki rodzinne, ale przecież bohaterowie "Pociągu do Darjeeling" zagubili się gdzieś w życiu, a w pana filmach rodziny są raczej porozbijane i dysfunkcyjne.

Różnie w życiu bywa, ale więź pozostaje więzią. Dlatego w moim filmie dorośli i samodzielni ludzie po śmierci ojca wspólnie próbują odnaleźć matkę, która pewnego dnia zniknęła z ich świata. A przy okazji chcą odszukać siebie. Ma im w tym pomóc podróż do Indii.

Dlaczego właśnie tam? Co pana w Indiach pociąga?

Wszystko. To niebywały kraj, który zmienia ludzi na zawsze. Poza tym to raj dla filmowców. Gdziekolwiek skieruje się kamery, jest ciekawie. Nawet nie trzeba wiele wymyślać. Nie ma chyba drugiego miejsca na świecie, które tak zaskakiwałoby turystę, ofiarowując mu tyle przeżyć i nastrojów – od wielkiego smutku po niebywałą radość. Poza tym ten kraj jest dla mnie jak legenda. Uwielbiam filmy Satyaijta Raya, podoba mi się w nich wszystko. Chyba po to zostałem reżyserem, żeby kiedyś zbliżyć się do jego stylu. Byłem zresztą wcześniej w Dehli. Ale smak Indii poczułem dopiero, pracując nad scenariuszem i kręcąc "Pociąg do Darjeeling".

Mówi pan o zaskoczeniach, jakie pan przeżył w Indiach, ale to chyba nie najlepsza rekomendacja dla filmowca, który musi mieć starannie przygotowany plan...

Zazwyczaj staram się być precyzyjny. Ale tym razem przybrałem inną taktykę. Postanowiłem nie przejmować się chaosem i kręcić to, co mam przed kamerą. Inaczej do dzisiaj nie mielibyśmy gotowych nawet połowy zdjęć. Przykład? W hinduskiej wiosce szykowaliśmy się do nakręcenia sceny pogrzebu. Nikt z mieszkańców nie chciał nas wpuścić do siebie, ale zbudowali nam specjalny, niewielki "dom żałobny". Zaakceptowaliśmy tę dekorację. Niestety, kiedy przyjechaliśmy na zdjęcia dwa dni później, wszystko wyglądało inaczej. Skromny dom został przemalowany na kolorowo i tonął w kwiatach. Pomyśleliśmy, że tak będzie ładniej – tłumaczyli wieśniacy.

Czy podczas filmowej podróży zrozumiał pan ten kraj?

Byłbym arogantem, gdybym tak powiedział. Nie przesta-łem być zachodnim turystą, który rozgląda się wokół z szeroko otwartymi oczami. Czytałem o historii i kulturze Indii, rozmawiałem z ludźmi, ale tej cywilizacji, tak różnej od naszej, nie da się oswoić w krótkim czasie. To nie jest kraina przejrzysta jak Teksas...

Czyli pański rodzinny stan. Wyraża się pan o nim zwykle z pewnym lekceważeniem.

Prawdę powiedziawszy, nigdy nie czułem się Teksańczykiem. Jako chłopiec wyobrażałem sobie, że mieszkam w Nowym Jorku. Albo jeszcze gdzieś dalej. Do szkoły chodziłem w Houston, ale żyłem w wyobraźni.

Pana filmy też są przepojone wyobraźnią. Nie boi się pan, że zwykły widz nie nadąży za pańskimi fantazjami?

W ogóle o tym nie myślę. Robię filmy spontanicznie. Gdy mam jakiś pomysł, po prostu przekładam go na język kina. Nie martwię się, jak zostanie odebrany. A zresztą, dlaczego miałbym zakładać, że jestem kompletnym odmieńcem i nie potrafię nikogo wciągnąć do swojego świata?

Pana następny film ma być podobno animacją...

Tak, "The Fantastic Mr Fox" to kolejne wyzwanie. Zaraz po napisaniu scenariusza na podstawie powieści Roalda Dahla nagraliśmy wszystkie głosy. Teraz wymyślamy pod nie wizerunki postaci.

A jakie filmy lubi pan sam oglądać?

Wszystkie. Kiedy mieszkam w Paryżu, chodzę na filmy amerykańskie, a w Nowym Jorku wybieram obrazy francuskie.

Na czym polega styl Wesa Andersona, o którym piszą krytycy?

Wes Anderson:

Pozostało 98% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu