Media są zgodne: wielkie hollywoodzkie gwiazdy gromadnie pojawiły się na scenie Kodak Theatre w Los Angeles nie po to, by odbierać Oscary, lecz by je wręczać. Jak zauważył „New York Times”, bracia Coenowie, którzy odnieśli największy sukces, mieszkają w Nowym Jorku i trzymają się z daleka od hollywoodzkiego establishmentu. Nowojorski dziennik dodaje, że zwycięstwo ich obrazu było „więcej niż satysfakcjonującym zakończeniem dla filmu, któremu – zdaniem wielu – go brakowało”.
Ceremonia była skromniejsza, bez niepotrzebnych przemówień i tańców
Outsiderem w Mieście Aniołów są też twórcy niskobudżetowego „Juno”, jednego z głównych konkurentów filmu Coenów. Z kolei wszystkie nagrody za najlepsze role trafiły w ręce europejskich aktorów. Jak zauważa „Chicago Tribune”, to drugi taki przypadek w historii (pierwszy – w 1965 r.). – Hollywood jest zbudowany na Europejczykach – powiedziała zdobywczyni nagrody za rolę drugoplanową Brytyjka Tilda Swinton.
O kategorii najlepszy zagraniczny film mówiono i pisano niewiele. „Austria zdobyła Oscara dla najlepszego filmu zagranicznego już za drugim podejściem (pierwsza nominacja była w 1986 roku za film „38”), nieszczęsna Polska pozostaje bez wygranej mimo ósmej w historii nominacji. Andrzej Wajda, który reżyserował cztery z tych ośmiu obrazów, będzie musiał się pocieszyć honorowym Oscarem z 2000 roku” – stwierdził na swym blogu Tom O’Neil, krytyk filmowy „Los Angeles Times”.
Zdaniem „Washington Post” najbardziej docenione filmy minionego roku „zrodziły się w czasach, które w zbiorowym odczuciu ludzi filmu były okresem ponurym, wykluwały się w gabinetach producentów i w laptopach scenarzystów tuż po wyborach 2004 r., gdy z Iraku dochodziły coraz gorsze wieści, a ostrzeżenia o stanie środowiska były coraz czarniejsze”.