W jednej z pierwszych scen widzimy pistolet. Należy on do ojca Joosefa – chłopaka innego niż wszyscy, zamkniętego, wyciszonego. Upokarzanego i bitego przez kolegów. I już wiemy, że w finale ta broń wypali.
Ilmar Raag pokazuje udrękę młodego bohatera. Dzieli film na siedem części – kolejne dni, podczas których narastają przemoc i okrucieństwo. W obronie Joosefa staje tylko jeden chłopak – szkolny sportowiec wychowany na wsi, z wpojonym poczuciem honoru i sprawiedliwości. Inni, ulegli wobec swego przywódcy, albo pastwią się nad ofiarą, albo kibicują oprawcom w milczeniu, z ciekawością, bez cienia dezaprobaty.
Dorośli wiedzą, co się dzieje, ale są zaskakująco bezradni. Ojciec Joosefa jest wojskowym i ma własne wyobrażenie o męskości. „Na siłę trzeba odpowiadać siłą. Inaczej cię nie szanują” – to jedyna wskazówka, jaką może dać synowi.
A dramat chłopca narasta. Aż do chwili, gdy z pistoletem w ręku stanie w drzwiach szkoły.
„Nasza klasa” porównywana jest do „Słonia” Gusa Van Santa. Nawet sam Raag przyznaje, że amerykański film stał się dla niego inspiracją. Ale te dwa obrazy różnią się w sposób zasadniczy. Amerykanin zadawał pytania, Estończyk daje odpowiedzi.