Reżyser z pękniętą duszą

"W sieci kłamstw" od piątku w kinach. Ridley Scott, reżyser-legenda, twórca m.in. znakomitego obrazu „Thelma i Louise” oraz superprodukcji „Obcy – ósmy pasażer Nostromo”, „Gladiator”, „Helikopter w ogniu”, tym razem zrobił film o kulisach walki z terroryzmem

Publikacja: 19.11.2008 19:10

Ridley Scott na planie filmowym

Ridley Scott na planie filmowym

Foto: Warner Bros

Obraz "W sieci kłamstw" miał amerykańską prapremierę zaledwie półtora miesiąca temu, ale Ridley Scott pracuje już nad następnymi projektami – przygodowym melodramatem o Robin Hoodzie oraz filmem gangsterskim osadzonym w Los Angeles w latach 30. XX wieku. Poza tym 12 projektów pilotuje jako producent.

– Ridley kocha robić filmy – mówi Sławomir Idziak, który pracował z nim jako operator przy "Helikopterze w ogniu". – Kończy jeden i już zaczyna następny. Na plan naszego przyjechał prosto ze zgrania "Hanibala". A jak ma wolną chwilę, kręci reklamówkę.

Scott jest reżyserem blisko 30 filmów, producentem prawie 50. Poza tym nakręcił ponad 2500 reklamówek, a jego agencja należy do najbardziej liczących się firm na anglosaskim rynku marketingowym.

[srodtytul]Hollywoodzki rozmach[/srodtytul]

On sam uważany jest za giganta show-biznesu. Pismo "Premiere" regularnie umieszcza go na liście najbardziej wpływowych osób w Holly-wood. Urodzony w Anglii Scott czuje się doskonale w amerykańskich realiach, ale zachował duszę Europejczyka. I te dwa światy stale w nim walczą.

W 1978 roku, w nakręconym według prozy Conrada debiutanckim "Pojedynku", Scott opowiadał o wojennym chaosie i o śmierci. Dostał nagrodę w Cannes i planował zekranizować "Tristana i Izoldę". Jednak – jak powiedział w jednym z wywiadów – w czasie gdy studiował stare europejskie mity, zobaczył w kinie "Gwiezdne wojny" Lucasa. I publiczność wbitą w krzesła. Chciał takich widzów zdobyć. Zamiast przedzierać się przez meandry uczuć, przyjął w Stanach pro-pozycję nakręcenia thrillera science-fiction "Obcy – ósmy pasażer Nostromo".

Od tej pory bawi się kinem. Realizuje różne filmy: horrory, dramaty psychologiczne, wielkie freski historyczne, obrazy wojenne. Wpasował się w hollywoodzką machinę, zarobił dla niej i dla siebie góry pieniędzy. Ma w dorobku superprodukcje, m.in. przygotowany z okazji jubileuszu 200-lecia Ameryki "1492 – wyprawa do raju", wielki fresk z czasów starożytnych "Gladiator", wojenny "Helikopter w ogniu" (z nominowanymi do Oscara zdjęciami Sławomira Idziaka) czy średniowieczne "Królestwo niebieskie".

Ale Scott stoi w rozkroku między Ameryką i Europą. Na Starym Kontynencie uważany jest często za twórcę, który zdradził swój talent i zaprzedał się masowym gustom. W Hollywood ciągle patrzą mu na ręce, czy nie zboczy na zbyt trudne ścieżki.

[srodtytul]Europejskie niepokoje[/srodtytul]

Brytyjska dusza sprawia, że w jego obrazach często nie ma happy endu, że czuje się w nich piętno śmierci. Thelmie i Louise to śmierć przynosi wyzwolenie, android Roy umierając zyskuje człowieczeństwo, gladiator dopiero martwy idzie do raju, jakiego nie mógł znaleźć na ziemi. Tak nie myślałby Amerykanin. Może i dlatego Scott miewa konflikty z producentami. Pełną wersję "Łowcy androidów" zaprezentował dopiero na DVD.

Scott, choć bardzo sprawny, nie jest też typowym filmowym rzemieślnikiem. Ma ogromną wrażliwość na stronę wizualną filmu, na początku kariery pracował zresztą jako scenograf.

– Cały czas nosi ze sobą blok i flamastry. Na planie rysuje storyboardy. Każdego dnia rano dostawaliśmy dokładnie rozrysowane kadry, nawet dla kilku kamer – mówi Sławomir Idziak.

Polski operator twierdzi, że Scott należy do rzadkiego gatunku twórców, którzy potrafią spojrzeć na siebie z dystansu.

– Jako reżyser odniósł wielki sukces, ma więc poczucie własnej wartości – opowiada Idziak. – Ale jednocześnie nie wywyższa się, słucha innych. Kiedy się z nimi nie zgadza, jest delikatny. Mówi: "To świetny pomysł, jednak zostanę przy swoim". Umie też przyznać się do błędu, nawet poprosić o przekręcenie sceny. Miewa olbrzymie ekipy, ale potrafi wyłączyć się ze zgiełku. Na planie odnosi się wrażenie, że z każdym pracuje osobno. Z aktorami rozmawia przyciszonym głosem, dając im bardzo lakoniczne instrukcje. Nie krzyczy, nie dyryguje. W czasie ujęć siedzi w namiocie, przy wideo. Ogląda na monitorach obraz z kilku kamer i przekazuje uwagi asystentom. A jednocześnie pracuje z nieprawdopodobnym entuzjazmem. Myślę, że gdyby nie robił filmów, byłby bardzo nieszczęśliwy.

A więc Amerykanin? Europejczyk? Najłatwiej powiedzieć po prostu: człowiek kina. Sam Ridley Scott przyznaje:

– Kiedy staję za kamerą – czuję, że żyję.

Obraz "W sieci kłamstw" miał amerykańską prapremierę zaledwie półtora miesiąca temu, ale Ridley Scott pracuje już nad następnymi projektami – przygodowym melodramatem o Robin Hoodzie oraz filmem gangsterskim osadzonym w Los Angeles w latach 30. XX wieku. Poza tym 12 projektów pilotuje jako producent.

– Ridley kocha robić filmy – mówi Sławomir Idziak, który pracował z nim jako operator przy "Helikopterze w ogniu". – Kończy jeden i już zaczyna następny. Na plan naszego przyjechał prosto ze zgrania "Hanibala". A jak ma wolną chwilę, kręci reklamówkę.

Pozostało 87% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu