Pierwsze sceny zapowiadają farsę. Policjanci w odświętnych niebieskich mundurach – członkowie muzycznego zespołu – przylatują z Egiptu do Izraela, by zagrać na gali otwierającej centrum arabskie w Patah Tiqva.
Na lotnisku nikt na nich nie czeka, więc do celu podróży jadą sami. Wysiadają z autobusu w małym miasteczku i napotkaną kobietę pytają o dom kultury arabskiej. „Tu nie ma żadnej arabskiej kultury. Nie ma też kultury izraelskiej. Tu w ogóle nie ma kultury” – słyszą w odpowiedzi. Pomylili trasę. A następny autobus będzie nazajutrz.
I nagle film, który zapowiadał się na komedię, poważnieje. Zamienia się w opowieść o ludziach samotnych i przegranych. Jest coś, co łączy ten obraz z „Aleksandrą” Sokurowa. Tam leciwa Rosjanka zaprzyjaźniała się ze starymi Czeczenkami. Ich synowie i wnukowie strzelali do siebie, ale one były tylko opuszczonymi matkami, którym wojna zabrała dzieci. W „Przyjeżdża orkiestra” jest podobnie. Arabscy policjanci nawiązują kontakt z Izraelczykami, bo odkrywają wśród nich bratnie dusze – ludzi tak samo poturbowanych przez życie. Tak samo łaknących przyjaźni.
Szczególnie piękne okazuje się spotkanie właścicielki baru i szefa orkiestry. Dwoje ludzi, których dzieli wszystko, łamaną angielszczyzną zwierza się sobie z największych tragedii. Granice wzniesione przez politykę pękną. On opowie o rozpaczy po stracie syna, ona pokaże mu w knajpie swojego żonatego kochanka. Ta noc nie będzie miała dalszego ciągu. Dina kiedyś kochała się w Omarze Sharifie. Dzisiaj w izraelskiej telewizji nie puszczają już jego filmów. Więc jak mogłaby myśleć o przyszłości z Arabem? Ale oboje tego spotkania nie zapomną.
W „Przyjeżdża orkiestra” wspaniałe kreacje tworzą Ronit Elkabetz i Sasson Gabai, aktor w typie bliskowschodniego Petera Falka, wyróżniony za tę rolę Europejską Nagrodą Filmową.