[srodtytul]Ameryka emigrantów [/srodtytul]
Hollywood zawsze był czuły na problemy przybyszów ze Starego Kontynentu. Nic dziwnego: pierwsze wytwórnie zakładali głównie europejscy Żydzi, potęgę fabryki snów w znacznym stopniu tworzyli reżyserzy i aktorzy importowani zza oceanu, a jarmarczne kinowe budy zapełniali początkowo głównie emigranci. Może dlatego w ponad stuletniej historii kina emigrant był na ekranie przede wszystkim Europejczykiem, który szukał szczęścia na ziemi Jankesów. Chaplinowski Charlie dziś jest uosabiany z typem wiecznego włóczęgi, ale w latach dwudziestych odbierano go przede wszystkim jako emigranta, który przyjechał do Ameryki „za chlebem”, chwytał się różnych zawodów: subiekta, handlarza starzyzną, portiera, kelnera, zamiatacza ulic i zapamiętale walczył o swoje szczęście, próbując wśród niepowodzeń zachować godność. Ten wizerunek w różnych odmianach przetrwał do dziś. Czasem Amerykanie chcieli udowodnić, że amerykański sen jest w stanie sprawić, że biedak przekształci się w milionera, albo jak u Martina Scorsese w supergangstera, ale na ogół kino portretowało ludzi, którzy z ogromnym truden walczyli o każdy dzień. Tak było choćby w głośnych filmach „Pelle zwycięzca” Bille Augusta, „Inaczej niż w raju” Jima Jarmusha czy ostatnio — w „Złotych wrotach” Emmanuella Crialese. Podobny wizerunek zaszczutych, współczesnych emigrantów można znaleźć we wchodzącym jutro na polskie ekrany „Spotkaniu”.
[srodtytul] W tyglu Europy[/srodtytul]
Dziś jednak migracje dotyczą nie tylko amerykańskiego tygla. Świat przemieszcza się. Miliony ludzi uciekają od wojen i nędzy, szukają lepszego życia. Otworzyła granice Europa. Na ulicach Londynu czy Paryża mieszają się przechodnie różnych ras i narodowości, filmy o emigrantach zaczęły więc powstawać również na Starym Kontynencie. Ale los ludzi, którzy opuszczają własną ojczyznę, jest podobny pod każdą niemal szerokością geograficzną.
W czasie ostatniego festiwalu Era Nowe Horyzonty można było obejrzeć „Płaczącą łąkę” Theo Angelopoulosa — film o greckich uchodźcach — ludziach bez przydziału, którzy nigdzie nie czują się „u siebie”. Akcja tego filmu toczyła się przed wiekiem. Jednak podobne bolesne poczucie obcości towarzyszy emigrantom do dzisiaj. Przybysze z zewnątrz zawsze są inni. Zamknięci we własnych gettach, często gorsi. Jak Pakistańczyk z filmu Kena Loacha „Ae Fond Kiss”, który zadomowił się w Glasgow. Ale jest granica, której przekroczyć nie może. Kiedy z wzajemnością zakochuje się w młodej nauczycielce-katoliczce, trafia na mur niechęci i wrogości. Z obu stron. Własnej rodziny i otoczenia dziewczyny.