O nakręconym w slumsach Bombaju filmie huczy w Stanach, gdzie widzowie już szturmują kina. „Slumdog” niespodziewanie zarobił tam 35 milionów dolarów, a ma przynieść drugie tyle. Odgłosy zachwytu dochodzą też z Wysp Brytyjskich.
Docierają w poczcie elektronicznej, niosącej linki do portalu You Tube, gdzie pod tytułem filmu pojawia się już ponad tysiąc klipów. By zobaczyć więcej niż kilkuminutowy spot, Polacy muszą poczekać do 27 lutego.
Nikt nie dawał za „Slumdoga” złamanego grosza, dopóki nie zachwyciła się nim publiczność na festiwalu w Toronto. Teraz filmowe gremia na całym świecie prześcigają się w pomysłach, za co obraz nagrodzić. Brytyjska Akademia Filmowa poszła - jak na razie - najdalej, nominując młodziutkiego Hindusa Deva Patela do tytułu najlepszego aktora, obok Brada Pitta i Seana Penna. Wskazanie na Patela było na wyrost - 18-letni debiutant nie dokonał na ekranie niczego, co by na taką nagrodę zasługiwało. Decyzję akademii tłumaczyć można gorączką, która towarzyszy „Slumdogowi” lub zamierzonym ukłonem wobec ogromniej indyjskiej diaspory na Wyspach.
Zamieszanie wokół „Slumdoga” tylko częściowo wynika z walorów artystycznych. Najważniejsze, że film trafia w swój czas - zaspokaja potrzeby widzów, przede wszystkim młodych. A ci zrobili, co do nich należało - wywindowali popularność obrazu dzięki poczcie pantoflowej, dla której wspaniałym polem jest Internet. Producenci filmu wybrali właściwych ludzi - postawili na reżysera i raperkę, którzy cieszą się zaufaniem młodzieży. Danny Boyl dla wielu jest twórcą kultowym. Najpierw w 1994 r. zachwycił „Płytkim grobem” - thrillerem, w którym chodziło o kłopotliwego trupa i walizkę pełną forsy, ale przede wszystkim - o nieznanego dotąd Ewana McGregora. Ten sam aktor był sensacją kolejnego filmu Boyle'a - „Trainspotting” (1996) z legendarną sceną, w której zdesperowany ćpun nurkuje w klozecie. Boyle umiał opowiedzieć o narkotykach i dziwacznym nawyku śledzenia pociągów tak, że zrywaliśmy się z przyjaciółmi z lekcji, by pójść do kina jeszcze raz. A że właśnie panowała moda na techno, klubowa ścieżka dźwiękowa była strzałem w dziesiątkę.
Teraz do stworzenia muzyki zaproszona została tamilska raperka M.I.A. Była w zeszłym roku sensacją sceny niezależnej, a jej odwołany koncert w Polsce - długo omawianym zawodem. M.I.A. ubrana modnie, bo niechlujnie, w teledysku do piosenki „Paper planes” (użytej w filmie) wymachuje dłonią złożoną jak rewolwer i informuje wszystkich wokół, że najchętniej zastrzeliłaby ich i ograbiła. Czuć w tej pozie przekorę i dowcip, ale też pazur i realną groźbę. M.I.A. wygląda jak terrorystka, którą przed atakiem powstrzymuje tylko poczucie humoru.