– to słowa Richarda E. Davisa, byłego ambasadora Stanów Zjednoczonych w socjalistycznej Polsce (1973 – 1978), który rekomendował naszego rodaka do tego prestiżowego wyróżnienia.
Amerykanie, którzy zetknęli się z pułkownikiem podczas swojej służby – dyplomatycznej czy w CIA – nie mieli i nie mają wątpliwości co do wyjątkowej rangi zasług Kuklińskiego. Twierdzą, że dzięki niemu nie doszło do wybuchu III wojny światowej. Polacy (nie mówiąc o Rosjanach) przedstawieni w znakomitym filmie Jabłońskiego („Fotoamator”) nie chcą ich dostrzec. Dla współpracowników i zwierzchników pułkownika w czasach służby w ludowym Wojsku Polskim i sztabie Układu Warszawskiego Kukliński jest zdrajcą i dezerterem. Dla jego amerykańskich kontaktów, historyków CIA i polityków jest bohaterem i patriotą.
Dariusz Jabłoński pracował nad „Grami wojennymi” pięć lat i dał nam przede wszystkim klarowny i rzetelny obraz sytuacji politycznej świata od końca lat 60. do początku 80. – bez tego kontekstu zrozumienie postawy pułkownika i wagi jego decyzji nie byłoby w pełni możliwe. Pozwala nam wysłuchać opinii na temat działalności Kuklińskiego z ust tak historycznie ważnych, jak m.in. radziecki dowódca sił Układu Warszawskiego marszałek Kulikow, generałowie Jaruzelski i Kiszczak, profesor Zbigniew Brzeziński oraz amerykańscy przyjaciele pułkownika.
Kukliński zasługuje, by w końcu zdjąć z niego odium zdrajcy. Bez 40 tysięcy stron tajnych dokumentów, które w ciągu dziesięciu lat przekazało CIA, Polska mogłaby dziś nie istnieć. Radzieckie plany militarne zakładały agresję na Europę Zachodnią, w wyniku której nasz kraj miał się zamienić w ponuklearne zgliszcza.
„Gry wojenne” nie są festynem gadających głów. Jabłoński zadbał o stronę wizualną filmu, na jaką składają się m.in. fragmenty stylizowane na grę wideo. Współczesne dokumenty to feeria tego typu zabiegów montażowych uatrakcyjniających obraz. I bez tego „Gry wojenne” trzymają w napięciu lepiej od niejednego thrillera. To lektura obowiązkowa dla ludzi nieobojętnych wobec historii własnego narodu.