Razem z tytułowym bohaterem przenosimy się do roku 1989. Najpierw do Wiednia na peron dworca. Tu arystokratyczna rodzina skarlałych od jedzenia słodyczy królików żegna Esterhazy’ego udającego się do Berlina w poszukiwaniu dorodnej żony. Chce bowiem odświeżyć rodzinny genotyp.
Nasz bohater z grubsza wie, gdzie ją może znaleźć. W okolicach muru berlińskiego znajduje się ponoć króliczy raj zamieszkiwany przez wyjątkowo dużych przedstawicieli gatunku. Jak to w bajce, zanim Esterhazy będzie mógł się oświadczyć, przeżyje w obcym mieście wiele przygód.
Plastelinowa animacja Plucińskiej – laureatki berlińskiego Srebrnego Niedźwiedzia w 2005 r. za krótki metraż „Jam Session” (także animowany) – jest oryginalna, a jej główni bohaterowie uroczy.
Obraz dostajemy od Filmu Polskiego w dystrybucyjnym, „króliczym” pakiecie razem z nagradzanym dokumentem Bartosza Konopki. Jego głośny już „Królik po berlińsku” zdobył Grand Prix Krakowskiego Festiwalu Filmowego, czyli Złotego Lajkonika. Stanowi odważną próbę zanalizowania mentalności ludzi zmuszonych żyć w systemie totalitarnym na przykładzie zwierzęcych mieszkańców tzw. strefy śmierci pomiędzy częściami muru berlińskiego.
Dzikie króliki mieszkały tam na ogrodzonym terenie przez 28 lat. Żołnierze pilnowali, by żaden zewnętrzny wróg nie zakłócał ich spokoju. Wraz z obaleniem muru króliki doświadczyły na sobie Koestlerowskiego „niepokoju wolności”. Zdezorientowane musiały zacząć szukać dla siebie nowego miejsca w życiu.