Reklama

Miłosny niewypał czy piękne uczucie

Monika Małkowska: Ta para na pozór do siebie nie pasuje. Rafał Świątek: „Jaśniejsza od gwiazd” Jane Campion jest nudną opowieścią o platonicznej miłości

Publikacja: 14.05.2010 02:14

„Jaśniejsza od gwiazd” od dziś w kinach. Na zdjęciu Abby Cornish jako Fanny Brawne

„Jaśniejsza od gwiazd” od dziś w kinach. Na zdjęciu Abby Cornish jako Fanny Brawne

Foto: Rzeczpospolita

[srodtytul]Pro - Monika Małkowska[/srodtytul]

[srodtytul]Twórczy romans[/srodtytul]

Ta para na pozór do siebie nie pasuje: powabna osiemnastka z angielskiej midle class i poeta intelektualista z nizin społecznych. Jednak miłość nie zna barier klasowych i romans rozkwita.

Jane Campion w „Jaśniejszej od gwiazd” przywołuje ducha romantyzmu, którego pionierem był angielski poeta John Keats, bohater filmu. Jego krótkie życie to niejako wzorzec romantic-stylu. Jak w poprzednich dziełach, Campion łączy miłosne wzloty z osiąganiem twórczych wyżyn. Każe się przy tym zastanowić – kiedy i w jakich sytuacjach ujawnia się potrzeba kreatywności? Co sprawia, że dwoje ludzi z innych planet odnajduje w sobie pokrewną wrażliwość?

Na początku opowieści Fanny, ukochana Johna Keatsa, realizuje się w dokonaniach krawieckich. To jeszcze nie twórczość – lecz uczucie do Keatsa sprawia, że dziewczyna zaczyna rozumieć, czemu służy poezja i w ogóle sztuka.

Reklama
Reklama

[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9146,1,479130.html]Zobacz fotosy z filmu[/link][/wyimek]

Na przekór współczesnym poglądom Campion utożsamia kategorię piękna z wartością etyczną. Kontempluje wypieszczone kostiumy bohaterki, dba o urodę każdego kadru. Czujemy – piękno natury stanowi doping dla miłości i natchnienia. Tak właśnie odbierali świat romantycy.

[srodtytul]Kontra - Rafał Świątek[/srodtytul]

[srodtytul]Mdłe scenki z epoki[/srodtytul]

„Jaśniejsza od gwiazd” Jane Campion jest nudną opowieścią o platonicznej miłości.

Młodziutka Fanny Brawne (Abby Cornish) i chory na suchoty poeta romantyczny John Keats (Ben Wishaw) chodzą na długie spacery, trzymając się za ręce.

Reklama
Reklama

Z takich banalnych scenek zbudowany jest film. Nie ma w nim dramaturgii, emocji. Choć zakochanych różni pozycja społeczna, widzimy tylko, jak patrzą sobie w oczy i od czasu do czasu ciężko wzdychają. A przecież wystarczyło pokazać narastającą presję otoczenia, by stworzyć wciągającą historię. W kastowym społeczeństwie XIX-wiecznej Anglii uczucie dobrze sytuowanej Brawne i biednego jak mysz kościelna Keatsa musiało wywołać skandal.

Campion pominęła ten kontekst. Skupiła się na przedstawieniu miłości jako doświadczenia metafizycznego, próby uchwycenia tego, co niewyrażalne w słowach i ulotne. Pomysł nie wypalił. Kino jest medium gorącym, które powinno być wyraziste, by przemówić do wyobraźni. Tymczasem Campion – autorka wspaniałego, gęstego od namiętności „Fortepianu” – tym razem przyrządziła wyjątkowo mdłe danie.

Odnoszę wrażenie, że gdyby podlać jej opowieść odrobiną melodramatycznego sosu, byłaby strawniejsza. A tak ciągnie się i ciągnie. W dodatku śmiertelnie nudzi.

Film
Oscary 2026: Krótkie listy ogłoszone. Nie ma „Franza Kafki”
Film
USA: Aktor i reżyser Rob Reiner zamordowany we własnym domu
Film
Nie żyje Peter Greene, Zed z „Pulp Fiction”
Film
Jak zagra Trump w sprawie przejęcia Warner Bros. Discovery przez Netflix?
Film
„Jedna bitwa po drugiej” z 9 nominacjami Złotych Globów. W grze Stone i Roberts
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama