Rzeź, wojna i rządy telewizji

Festiwal Planete Doc Review pokazał, że dokumentaliści nie tylko opisują świat, ale coraz częściej chcą go poprawiać. Niestety, są jak błędni rycerze

Aktualizacja: 17.05.2010 14:25 Publikacja: 16.05.2010 01:03

"Para do życia"

"Para do życia"

Foto: Planete Doc Review

Jednym z najważniejszych wydarzeń tegorocznej imprezy była wizyta Wernera Herzoga. Niemiecki reżyser nie lubi dzielenia swojej twórczości na prawdę i fikcję. Podkreśla, że jego dokumenty są często przebranymi fabułami.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9146,1,480325.html] Zobacz fotosy z filmu[/link][/wyimek]

Pod takim wyznaniem mogłaby podpisać się większość współczesnych dokumentalistów: od Michaela Moore’a po Bartka Konopkę, którego „Królik po berlińsku” był nominowany do Oscara. Ich filmy mają pomysłową narrację, która łącząc techniki kreacyjne z odkrywaniem faktów, tworzy spektakl dorównujący dramaturgią kinu rozrywkowemu najwyższej klasy.

[srodtytul]Masowe mordy w Japonii[/srodtytul]

Na tegorocznym festiwalu takim filmem była oblegana przez widzów „Zatoka delfinów” Louie Psihoyosa (od 21 maja na ekranach kin). Tę opowieść o rzezi delfinów w małej japońskiej osadzie Taiji ogląda się jak rasowy hollywoodzki thriller. Filmowcy zdobywając dowody winy miejscowych rybaków działają jak grupa komandosów na straceńczej misji. Forsują zabezpieczenia chroniące zatokę przed niepożądanymi gośćmi, mylą śledzącą ich bez ustanku policję. Wreszcie montują supernowoczesne kamery, rejestrujące sceny wstrząsającej zbrodni.

Technologia kina, która mogłaby posłużyć do stworzenia superprodukcji na miarę „Avatara” Jamesa Camerona zostaje użyta, by zdemaskować hipokryzję lokalnych władz i bestialstwo ludzi. „Zatoka delfinów” jest apelem do sumień japońskich polityków, którzy w imię narodowej dumy i wąsko pojętego interesu koncernów wspierają masową zagładę delfinów. Jest także heroicznym aktem walki z międzynarodowym przemysłem rozrywkowym, który zarabia miliony dolarów na tresurze tych inteligentnych ssaków.

Twórcy otrzymali Oscara. Jednak wątpliwe, by rozgłos, jaki w ten sposób zdobyli, zatrzymał masowe mordy u wybrzeży Japonii, choć dzięki dokumentowi kilku urzędników zostało zwolnionych. W ostatniej scenie filmu obrońca delfinów, profesor Rick O’Barry, stoi na zatłoczonej ulicy w centrum Tokyo. Trzyma ogromny ekran, na którym wyświetlane są sceny wyrzynania ssaków. Ludzie mijają go obojętnie.

Szlachetne intencje mieli również autorzy „Grzechów mojego ojca”, dokumentu o Pablo Escobarze, bossie kartelu narkotykowego z Medellin. W Kolumbii handlarze narkotyków byli przez lata bohaterami. „Otaczało ich coś w rodzaju nimbu – pisał Gabriel Garcia Marquez w »Raporcie z pewnego porwania« – cieszyli się całkowitą bezkarnością, a nawet pewnym prestiżem wśród ludu, dzięki hojnej dobroczynności, jakiej nie skąpili mieszkańcom ubogich dzielnic”.

[srodtytul]Iluzja pojednania w Kolumbii[/srodtytul]

Escobar – za pieniądze z narkobiznesu – budował szkoły i boiska piłkarskie, a jednocześnie korumpował kongresmanów, bezwzględnie niszczył konkurencję. Gdy wreszcie został publicznie zdemaskowany jako król podziemia, wydał otwartą wojnę instytucjom państwa i politykom, którzy obnażyli jego prawdziwe oblicze. Rozkręcił spiralę przemocy na niewyobrażalną skalę. Sam padł ofiarą własnych metod. Zginął zastrzelony przez służby specjalne w grudniu 1993 roku. Historię mafiosa opowiada jego syn Sebastiana Marroquin, który choć nie brał udziału w przestępczej działalności ojca, bierze na siebie odpowiedzialność za zbrodnie Escobara.

Twórcy filmu doprowadzają do spotkania Marroquina z synami polityków zamordowanych przez narkotykowego bossa. To ma być rodzaj symbolicznego pojednania. Sygnał, że można wznieść się ponad nienawiść i zasadę odwetu. W tym momencie „Grzechy mojego ojca” nabierają cech manifestu politycznego na rzecz wspólnego dobra i wybaczenia win.

Jednak napisy końcowe rozwiewają nadzieję na pozytywne zmiany w Kolumbii. W państwie dalej trwa bezwzględna walka karteli z władzą – rośnie nowe pokolenie skrzywdzonych przez specyficzną wojnę domową, w której nie ma dobrych ani złych. Są tylko splamieni krwią.

Paradoksalnie, „Grzechy mojego ojca” i „Zatoka delfinów”, choć powstały z intencją ulepszania świata, potwierdzają, że kino ma ograniczoną moc oddziaływania. Dokumentaliści przypominają Don Kichotów, których walka z wiatrakami, choć efektowna, nie przekłada się na realne zmiany.

Dlatego z tegorocznej edycji festiwalu przede wszystkim zapamiętam „Wideokrację” Erika Gandiniego – film o tym, jak telewizja stworzona przez Silvio Berlusconiego przeżarła mentalność Włochów.

26-letni mechanik samochodowy marzy o tym, by zostać gwiazdą w jednym z reality show. Gandini zderza jego pragnienie sławy z podejściem ludzi z show-biznesu, którzy traktują stworzone przez siebie telewizyjne gwiazdki, jak marionetki do zabawiania gawiedzi w cyrku.

Reżyser nie ma złudzeń. Telewizja rządzi umysłami Włochów. Ponad 80 procent z nich traktuje ją jako główne źródło wiedzy o świecie.

Wygląda na to, że ludzie wolą zabawić się na śmierć, niż zajrzeć pod poszewkę rzeczywistości.

Jednym z najważniejszych wydarzeń tegorocznej imprezy była wizyta Wernera Herzoga. Niemiecki reżyser nie lubi dzielenia swojej twórczości na prawdę i fikcję. Podkreśla, że jego dokumenty są często przebranymi fabułami.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9146,1,480325.html] Zobacz fotosy z filmu[/link][/wyimek]

Pozostało 94% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów