Dwa takie obrazy walczą o Złotą Palmę „Route Irish” Kena Loacha zaczyna się tam, gdzie inne filmy wojenne zwykle się kończą. Do Anglii przylatuje z Iraku trumna ze zwłokami brytyjskiego żołnierza.
[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9146,1,478747.html]Cannes - fotostory[/link][/wyimek]
— Znamy te obrazy: patetyczna muzyka, narodowe flagi, eskorta wojskowa, słowa żalu wypowiadane przez polityków i dowódców — mówi scenarzysta Paul Laverty. — Ale tak dzieje tylko wówczas, gdy ginie żołnierz regularnej armii. Tymczasem iracki biznes wojenny sprywatyzował się. Komentator Patrick Cockburn szacuje, że w Iraku znalazło się około 160 tysięcy najemników, zatrudnianych głównie w firmach ochroniarskich.
Frankie, bohater filmu Loacha zaciągnął się do oddziałów ochrony w Bagdadzie. Za 10 tysięcy funtów miesięcznie, bez podatku. Zginął na Route Irish — najbardziej niebezpiecznej drodze świata łączącej tzw. zieloną strefę z bagdadzkim lotniskiem, w pułapce zastawionej przez islamskich terrorystów. Fergus, przyjaciel Frankie’go od dzieciństwa, nie wierzy jednak w tę oficjalną wersję, przedstawioną rodzinie. Zaczyna prywatne śledztwo, które prowadzi go do przerażającej prawdy. Frankie został zabity, bo za dużo widział: był świadkiem morderstw popełnianych przez najemników na ludności cywilnej.
Ten sprawnie zrealizowany thriller, w swojej wymowie przypomina amerykański „Pluton”. Ale Loach idzie dalej — Fergus też jest przeżarty przez wojnę. Chcąc dojść do prawdy o śmierci przyjaciela stosuje niedopuszczalne metody. Sam staje się mordercą i terrorystą. A jednocześnie postacią tragiczną, bo wie, że jest potworem. Bardzo to mocny film.