Bouchareb jest francuskim twórcą algierskiego pochodzenia. W 2006 roku zaprezentował w Cannes debiut fabularny „Dni chwały” – o oddziałach afrykańskich walczących w II wojnie światowej. Opowieść o trudach wojny, ale również o stosunkach francusko-algierskich i lojalności Algierczyków i Marokańczyków w stosunku do kraju, który nie zawsze potrafił tę lojalność docenić.
– Podczas pracy nad „Dniami chwały” spotkałem wielu ludzi, którzy opowiadali mi o swoich losach po 1945 roku – mówi Bouchareb. – I wiedziałem, że kiedyś zrobię film o rewolucji algierskiej.
„Poza prawem” to historia rodziny od połowy lat 30. aż do 1962 roku, do podpisania przez de Gaulle’a układu w Evian, kończącego okres kolonizacji francuskiej w Algierii. Bouchareb śledzi losy trzech braci. Jeden z nich trafił do francuskiej armii i walczył w Indochinach; drugi dorobił się w Paryżu na nocnych klubach przy placu Pigalle; trzeci stał się liderem algierskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego. Są w filmie sceny masakry Algierczyków, ale też brutalne wyroki śmierci wykonywane przez członków FWN. I przewrotna refleksja, że rewolucje robione są przez groźnych fanatyków.
– To fikcyjna opowieść – mówi Rachid Bouchareb. – Może po jej obejrzeniu niektórzy widzowie będą mieli ochotę sięgnąć do podręczników historii? A Francja jest krajem słynącym z wolności słowa i mam nadzieję, że dyskusja będzie toczyła się w dobrej atmosferze.
Mnie „Poza prawem” nie przekonuje. Momentami razi schematyzm, brak finezji w rysowaniu postaci, tradycyjny filmowy język. O stosunkach francusko-algierskich i trudnym przełamywaniu barier wzajemnej nieufności Bouchareb dużo subtelniej opowiadał w poprzednich obrazach – „Dniach chwały” i współczesnym „London River”.
W konkursie głównym znalazły się w tym roku trzy filmy z naszej części świata. „Czuły syn” Kornela Mundruczo i „Spaleni słońcem 2. Exodus” Nikity Michałkowa zostaną pokazane w sobotę. Na ten ostatni publiczność canneńska czeka z niecierpliwością, choć zebrał on bardzo złe recenzje w Rosji. Wcześniej duże wrażenie na widzach zrobiło „Moje szczęście” Sergieja Łoznicy – przerażający obraz degrengolady moralnej w Rosji, w której mentalność ludzi nie zmienia się mimo upływu czasu.