Z Aleksiejem Uczitielem rozmawia Anna Kilian
[b]„Na końcu świata” to już drugi film w pana karierze, który zostaje oficjalnym kandydatem Rosji w wyścigu o Oscara (pierwszym był dziesięć lat temu „Dziennik jego żony”). Jak się pan czuje, reprezentując kinematografię całego kraju?[/b]
[b]Aleksiej Uczitiel:[/b] W 2000 roku byłem bardziej podekscytowany niż teraz. Konkurs oscarowy to przede wszystkim polityka i odpowiednia promocja. W związku z tym, że już raz w nim uczestniczyłem, wiem, że bez sporych pieniędzy wydanych na cele marketingowe nie uda się zwyciężyć. Trzeba mieć amerykańskiego dystrybutora. Ale – naturalnie – dla mnie i całej ekipy to wielkie wyróżnienie.
[b]Atutem pana filmu są uniwersalna tematyka bohaterstwa, miłości i poświęcenia, a także historyczny kostium rosyjskiej Syberii tuż po zakończeniu II wojny światowej. Mamy w nim okrutnego przedstawiciela komunistycznego reżimu Fiszmana oraz grupę zwykłych ludzi – wyjętych spod prawa – którzy po prostu chcą przetrwać. Czy zamiarem pana było skontrastować zbrodniczą sowiecką władzę z niewinną jednostką?[/b]
I w tym filmie, i w moim poprzednim, „Zakładniku” (nagrodzonym w Karlowych Warach i znanym u nas znakomitym obrazie toczącym się podczas wojny w Czeczenii – przyp. red.) najbardziej interesowało mnie, jak dochodzi do tego, że człowiek widzi w drugim tylko wroga, jak rodzą się antagonizmy. Chciałem, by w „Na końcu świata” bohaterowie nie byli wyłącznie zwycięzcami lub ofiarami. Fiszman jest nie tylko zbrodniarzem, ale także postacią tragiczną – produktem czasów i systemu – zasługującą na współczucie, podobnie jak grupa ludzi w osadzie. Przetrwali wojnę, ale ponieważ byli w niewoli u Niemców, państwo sowieckie ogłosiło ich „wrogami ojczyzny” i zesłało.