Janek (Tomasz Schuchardt) odwiedza Michała (Wojciech Zieliński), dawnego przyjaciela, któremu zawdzięcza uratowanie życia. Michał ma świetnie prosperującą firmę, piękną żonę (Natalia Rybicka) i kilkumiesięcznego synka. Chwali się przed Jankiem sukcesami, ale ukrywa swój dramat. Kiedyś – podobnie jak Janek – wykonywał drobne zlecenia dla gangsterów. Gdy wpadł, zaczął sypać, by wyjść z więzienia. Teraz mafijny boss (Adam Woronowicz) karze go za zdradę, zmuszając do płacenia haraczu. Michałowi nie wystarcza już pieniędzy. Wie, że zginie. Składa więc Jankowi propozycję. Chce, by przyjaciel został chrzestnym dziecka. A gdy Michał umrze, zastąpił go w roli męża i ojca.
Aktorstwo jest w "Chrzcie" pierwszorzędne. Wojciech Zieliński znakomicie gra desperata, który świadomy zbliżającego się końca ze wszystkich sił zabiega o zabezpieczenie najbliższych. Jakby chciał, choć w części, odkupić winy z przeszłości. Jednak Wrona, prowadząc pełną napięcia grę z widzem, sugeruje, że grzechów zmazać się nie da. Nie w świecie działającym według reguł kodeksu gangsterskiego, w którym obowiązuje starotestamentowa zasada "oko za oko".
Jednak kluczową postacią "Chrztu" jest Janek. Od niego zależy, czy plan Michała się powiedzie. Tomasz Schuchardt tworzy w filmie Wrony prawdziwą kreację. Nic dziwnego, że wraz z Zielińskim dostał nagrodę w Gdyni.
Schuchardt pokazuje Janka toczącego ze sobą walkę. Z jednej strony jest silnie związany z przyjacielem. Ma wobec niego dług wdzięczności. Z drugiej nie rozumie decyzji Michała o porzuceniu bandyckiego półświatka. Imponuje mu styl bycia gangsterów, łatwa kasa. I mafia bezwzględnie to wykorzysta.
Siła filmu polega na tym, że finałowy gest Janka wobec osaczonego Michała jest niejednoznaczny. Wielu uzna go za triumf zła. Ja wolę widzieć w nim akt miłosierdzia. To jedno z najlepszych zakończeń, jakie oglądałem w polskim kinie.
"Chrzest" został nagrodzony w Gdyni Srebrnymi Lwami. Należy do trójki najciekawszych filmów tego sezonu – obok "Erratum" i "Matki Teresy od kotów". Ale nie jest wolny od wad. U Wrony nie ma miejsca na psychologiczne niuanse. Liczą się tylko ostre kontrasty i biblijna symbolika. Reżyser na siłę stylizuje film na współczesną przypowieść o Kainie i Ablu. Nie przekonuje również postać żony Michała. Kobieta jest tu bezbarwna, sprowadzona do roli narzędzia w rękach mężczyzn. Może trzeci film Wrony to zmieni? Tym razem bohaterką ma być kobieta morderczyni...