Największym przegranym wyścigu do Oscarów jest "Prawdziwe męstwo" Joela i Ethana Coenów. Bracia z Minnesoty konsekwentnie burzą amerykańskie mity. W 2008 roku ich obraz "To nie jest kraj dla starych ludzi" zdobył cztery statuetki. Teraz świetny, współcześnie brzmiący antywestern zrealizowany na podstawie powieści Charlesa Portisa, miał aż dziesięć nominacji, jednak żadna z nich nie zamieniła się w Oscara.
Bez nagrody zakończyło też rywalizację nowe dzieło Danny'ego Boyle'a, zwycięzcy sprzed dwóch lat. Dramat "127 godzin" – autentyczna historia Arona Ralstona, który z uwięzioną i strzaskaną przez głaz ręką przez sześć dni walczył o przetrwanie – musiał poprzestać na nominacjach. A grający głównego bohatera James Franco wychodził na scenę w Kodak Theatre wyłącznie jako prowadzący galę.
Mimo trzech zdobytych Oscarów nie może mówić o wielkim sukcesie David Fincher. Jego "The Social Network" – opowieść o twórcy Facebooka Marku Zuckerbergu – pokonał film Hoopera w wyścigu do Złotych Globów. W edycji oscarowej przegrał. Nie dostał też statuetki sam Fincher, choć wykonał doskonałą robotę.
Za pokonanego może się uważać Darren Aronofsky. Interesujący "Czarny łabędź" – o cenie, jaką trzeba zapłacić za uprawianie sztuki – wyniósł do nagrody tylko Natalie Portman. Jej rola rzeczywiście jest znakomita, ale twórcy filmu mogli liczyć na więcej.