Dokumentalista dołożył starań, by opowiadane historie dalekie były od banału. Już pierwsze kadry przedstawiają wydarzenia z pogranicza magii. W Meksyku Kristina rodzi w basenie. Asystuje jej kobieta, mężczyzna i... delfin. Ssaki te uznawane są nie tylko za nadzwyczaj przyjazne człowiekowi, ale ponoć emitowane przez nie dźwięki sprzyjają noworodkom.
– Wiem, że mogę urodzić, polegając na instynkcie swojego ciała – mówi inna bohaterka filmu, która zdecydowała, że jej maleństwo przyjdzie na świat w domu, w rozkładanym baseniku umieszczonym w pokoju. Asystuje jej ojciec dziecka i znajomi, którzy przygrywają na gitarach i innych instrumentach. Wygląda to jak przedziwny obrzęd. Niezwykły ceremoniał towarzyszy także porodom w pewnej japońskiej klinice, gdzie najważniejsze jest podążanie za naturą. Tam przyjście na świat braciszka obserwuje jego trzyletnia siostra.
Masajka, zanim urodzi siódme dziecko, a setnego potomka swojego męża – idzie po radę do czarownika, bo przy ostatnim porodzie omal nie umarła. Ale tym tym razem wszystko ma pójść dobrze...
Kobieta z plemienia nomadów, zgodnie z tradycją, czeka na rozwiązanie na piasku pustyni. To jej pierwszy potomek. Pomagają jej bliskie kobiety, a kiedy akcja porodowa się przedłuża, członkowie wspólnoty składają w ofierze siłom natury kozę, by pomóc przyszłej matce. Jednak ta historia nie kończy się dobrze...
W Wietnamie w największej klinice położniczej na świecie rocznie rodzi się 40 tysięcy dzieci. Kilkoro z nich zobaczą widzowie. Poznają także Jelizawietę, mieszkankę dalekiej Syberii, która do szpitala musiała przylecieć helikopterem. Potem z maleńką córeczką zawiniętą w kilka ciepłych kocyków wraca do męża i reniferów, i temperatury minus 50 stopni Celsjusza...