Ale, jak pokazuje film, początkowo nie czuł się tam szczęśliwy...
Rzeczywiście, początek miał trudny. Był obcy, inny, nie rozumiał języka i nie miał rozrywek, które w Polsce były w zasięgu ręki. Inaczej niż u nas w Argentynie domy nie są budowane w skupieniu, ale rozrzucone w dużej odległości od siebie. Wokoło pola albo wręcz selva, czyli dżungla, i wielka rzeka graniczna z Brazylią w pobliżu. Ludzie żyją na tzw. cziakrach, czyli małych gospodarstwach. Centrum miasteczka to jedna ulica, jakiś urząd, szkoła, kilka domów wzdłuż drogi. Lekcje w szkole trwają tylko do 12. Niewiele dzieci wychodzi na ulicę, by się razem bawić. Po pierwsze, w klimacie tropikalnym jest na to za gorąco, a po drugie, mają na ogół dużo rodzeństwa, z którym spędzają czas w domach. Starsza o półtora roku od Jaśka Marcia, z którą się zaprzyjaźnił, była bardziej otwarta niż inne dzieci. Szukała przyjaźni. Najpierw pilnie przychodziła na lekcje polskiego, który bardzo dobrze jej szedł, a potem zaczęła odwiedzać nas w domu.
Jednak w miarę rozwoju tej znajomości pana syn stawał się coraz smutniejszy.
Raczej stawał się dojrzalszy. Jaśka przytłoczył świat Marcii, znacznie mniej beztroski niż ten, który znał. Jej taty nie było w domu, a chora matka nie dawała oparcia sześciorgu swoim dzieciom. Jasiek widział, że tamtejsze dzieci same muszą o siebie dbać, zarabiać, przejmować obowiązki dorosłych. Marcia nie była wyjątkiem.