Do tego surowy klimat nie rozpieszcza mieszkańców, a kryzys ekonomiczny nie pozwala na życiowy optymizm. To banalne uogólnienie to efekt kontaktu z islandzkim kinem („101 Rejkiawik", „Noi albinoi").
Jego bohaterowie, dziwacy i odmieńcy, przybici zawirowaniami pogody niezbyt skutecznie walczyli z wszechogarniającą depresją. W „Parkingu królów" Valdĺs Óskarsdóttir również sportretowała niezwykłą ludzką menażerię. Oglądamy ją oczami przybysza z zewnątrz, Niemca (Brűhl). Przybył, by dopilnować Juniora (Gardarsson), który winien jest mu pieniądze. Junior liczy na finansowe wsparcie ojca zwanego Seniorem (Sigurjonsson).
Senior dawno zbankrutował, a tytułowy parking na pustkowiu okazał się rozstawioną w błocie zbieraniną zdezelowanych przyczep kempingowych. Senior mieszka w jednej z nich z nową kochanką, byłą miss Islandii, i starą matką nierozstającą się z wypchaną foką.
Ich sąsiadami są m.in. całkowicie do siebie niepodobni bliźniacy kierujący ruchem na szosie, którą nikt nie jeździ, bezrobotny, prawie nietrzeźwiejący mężczyzna marzący o sławie gwiazdy rocka, a uprzykrzający swą beztroską życie żony w zaawansowanej ciąży, palaczka, której nie stać na papierosy. Dozorcą całości, uwielbiającym bzdurne zakazy, jest porywczy BB (Sigurdsson), furiat dorabiający jako taksówkarz, choć wozić nie ma kogo.
Film Óskarsdóttir to kino dla miłośników absurdu. Nie znajdziemy w nim linearnej fabuły, tylko zestaw przypadkowych, nie zawsze mających początek i koniec historyjek poświęconych poszczególnym postaciom. Pojawiające się kolejne wątki skutecznie rozbijają wątłą konstrukcję całości. Przede wszystkim liczą się pełne absurdalnego humoru dialogi i groteskowe sytuacje, które jednak w nadmiarze przestają śmieszyć.