Na ekranach Habemus papam Nanniego Morettiego

Nanni Moretti opowiada Barbarze Hollender o swoim nowym filmie "Habemus papam – mamy papieża". W kinach od piątku

Aktualizacja: 26.10.2011 19:23 Publikacja: 26.10.2011 19:05

Nanni Moretti

Nanni Moretti

Foto: Gutek Film

Niedawno był na ekranach film "Jak zostać królem", teraz jest "Habemus papam...". Czy zaczynamy dostrzegać stres ludzi, na których historia składa odpowiedzialność za losy innych?

Czytaj recenzję filmu


Nanni Moretti:

Chyba tak. Sam jestem ciekaw, jak reagują ci, którzy dostają władzę polityczną lub "rząd dusz". Pod warunkiem że są oni godni szacunku. Nie interesuje mnie, co myśli Berlusconi. W jego przypadku ważniejsze jest pytanie: dlaczego pozwoliliśmy mu zawładnąć najpierw telewizją, potem państwem i umysłami wielu obywateli? Dlaczego spokojnie patrzyliśmy jak na swoją modłę zmienia Włochy?

Zobacz galerię zdjęć

O Berlusconim zawsze wypowiada się pan krytycznie. Dlaczego więc jest pan tak łagodny dla władzy kościelnej?

Stale słyszę pytanie, dlaczego oszczędziłem Kościół. Nawet je rozumiem. Nie jestem głupcem, do którego nie dociera to, o czym się wszędzie mówi i pisze. Ale nie chciałem zrobić filmu o księżach pedofilach molestujących nieletnich chłopców ani o finansowych aferach duchownych. "Habemus papam..." to opowieść o papieżu, którego sam wymyśliłem. O człowieku, który nie czuje się na siłach wziąć odpowiedzialności, jaką na niego nakładają inni. Historia kogoś, kto jest w stanie przyznać się do swojej słabości. Nawet przed sobą.

Nie kusiło pana, by zagrać papieża?

Nie, bo to byłby wówczas inny film. Ale ta postać jest mi bliska. Gdy Melville mówi: "A czy nie moglibyśmy udawać, że ja po prostu zniknąłem?", dreszcze przechodzą mi po plecach. Czasem też mam na to ochotę. Jako młody chłopak byłem dość pewny siebie. Teraz z każdym rokiem mam coraz więcej lęków. O, zniknąć! To byłoby w różnych sytuacjach niezłe rozwiązanie.

Myśli pan, że taka niepewność może towarzyszyć papieżowi?

A dlaczego nie? Czytałem, że wielu papieży po wyborze wpadało w panikę. W jednym z wywiadów o swoim lęku opowiadał też Benedykt XVI. Zawsze się zastanawiałem, jak czuje się człowiek, który w ciągu chwili staje się namiestnikiem Boga na ziemi. To dla mnie niewiarygodne.

Pierwowzorem postaci Melville'a był Jan Paweł II, który jak on chciał zostać aktorem?

Jeśli ktoś dostrzeże podobieństwa, jego sprawa. Ale równie uprawnione są odniesienia do Benedykta. W końcu film zaczyna się od zdjęć z pogrzebu Jana Pawła II, a w filmie jest mowa, że papież, który umarł, cieszył się wielką miłością wiernych. Ale tak naprawdę Melville nie jest niczyim odbiciem.

Michel Piccoli mówi, że po raz pierwszy od lat musiał stanąć do zdjęć próbnych.

To nie tak. Wybrałem go, bo mój papież musiał być ludzki. A Piccoli ma w twarzy dziecięcą dobroć, ale też charyzmę, która budzi szacunek. Chciałem się tylko przekonać, jak sobie poradzi językowo.

Rolę rzecznika prasowego Watykanu od razu pisał pan z myślą o Jerzym Stuhrze?

Nie. Stuhr brał udział w zdjęciach próbnych do trzech różnych ról i w każdej był wyśmienity. Równie dobrze mógł zagrać któregoś z ważnych kardynałów. Obsadziłem go jednak w roli rzecznika, bo uwierzyłem, że ma wystarczająco silną osobowość, by nie ulec charyzmie papieża, lecz starać się go zdominować i przekonać do powrotu.

Jak "Habemus papam..." został przyjęty w Watykanie?

Różnie – od oburzenia do zachwytu. Watykan nie jest monolitem. Są tam księża o różnych poglądach, dziennikarze, pracownicy świeccy. Tylko kilka osób otwarcie wystąpiło przeciwko temu filmowi. Ale te wszystkie reakcje nie były dla mnie ważne. To nie jest kronika Watykanu a wypowiedź artystyczna. Film, w którym przegląda się moja wrażliwość. I mój ateizm, do którego mam prawo.

Tym filmem wpisał się pan we włoską tradycję opowiadania o wierze i kościele. Przed panem byli Pasolini, bracia Taviani, Marco Bellocchio...

Robiąc "Habemus papam...", nie myślałem o nich. Towarzyszyły mi raczej obrazy z twórczości Luisa Bunuela, artysty, który jak nikt inny potrafił zderzać ze sobą sacrum i profanum, odzierać wiarę z mitów i sztuczności. Przede wszystkim jednak chciałem opowiedzieć o własnych lękach. Tak jak we wszystkich swoich filmach.

rozmawiała Barbara Hollender

Nanni Moretti

włoski reżyser, scenarzysta, aktor

Urodził się w 1953 r. w Brunico. Za "Dziennik intymny" dostał Europejską Nagrodę Filmową w 1994 r., za "Pokój syna"  – Złotą Palmę w Cannes (2001). Jego "Kajman" był ostrą satyrą na Berlusconiego. Często gra we własnych filmach, jedną z najciekawszych ról stworzył też w "Cichym chaosie" Grimaldiego.

Niedawno był na ekranach film "Jak zostać królem", teraz jest "Habemus papam...". Czy zaczynamy dostrzegać stres ludzi, na których historia składa odpowiedzialność za losy innych?

Czytaj recenzję filmu

Pozostało 96% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu