Rosja jak z koszmaru

"Szczęście ty moje" szokuje. Wielu widzów zniesmaczy. Ale warto je obejrzeć - pisze Barbara Hollender

Aktualizacja: 31.10.2011 09:28 Publikacja: 30.10.2011 17:51

Film "Szczęście ty moje" Sergieja Łoźnicy od piątku w kinach

Film "Szczęście ty moje" Sergieja Łoźnicy od piątku w kinach

Foto: against gravity

Rosyjski fundusz filmowy, któremu patronuje Nikita Michałkow, chętnie wspiera epopeje o wielkomocarstwowej Rosji. Publiczność z kolei kocha komercję. Ale na obrzeżach tej oficjalnej, rynkowo-patriotycznej kinematografii wybuchło ostatnio nad Wołgą inne kino.

Na ekranach pojawiły się przenikliwe, moralizujące obrazy Andrieja Zwiagincewa czy rozliczające komunizm tytuły Aleksieja Germana jr. Przede wszystkim jednak odważne i niesztampowe współczesne dramaty Aleksieja Mizgirowa ("Bęben, bębenek"), Siergieja Snieżkina ("Pochowajcie mnie pod podłogą") czy Aleksieja Popogrebskiego ("Proste sprawy"), Aleksieja Fedorczenki ("Milczące dusze"). W czasach, gdy dziennikarze piszą reportaże o bogactwie moskiewskiej elity finansowej, rosyjscy artyści ustawiają kamery w blokowiskach i na brudnych wiejskich drogach.

Urodzony na Białorusi, wychowany w Kijowie, wykształcony w Moskwie, a mieszkający dziś na stałe w Berlinie Siergiej Łoźnica filmem "Szczęście ty moje" wpisuje się w ten nurt. A nawet – patrząc na Rosję z dystansu – idzie o krok dalej.

Kierowca ciężarówki załadowanej mąką gubi się na wiejskim szlaku. – Dokąd prowadzi ta droga? – pyta. – Donikąd – słyszy w odpowiedzi. Łoźnica portretuje świat pozbawiony perspektyw i nadziei. Ludzie kierują się tu zwierzęcymi instynktami i walczą o przetrwanie, zapominając o zasadach. Solidarność jest pojęciem nieznanym. Każdy jest sam. Będzie miał to, co dla siebie wydrapie. Życie człowieka nie ma żadnej wartości. W każdej chwili można zabić. Dla kilku rubli, worka mąki. Albo bez powodu, żeby wyładować agresję.

Wstrząsające wrażenie robi scena na targu. Kamera wchodzi w tłum. Przygląda się zniszczonym, zapijaczonym twarzom, obserwuje ludzką degrengoladę. Takich obrazów, kręconych paradokumentalną metodą, jest w tym filmie więcej. Na stacji benzynowej wisi kartka: "Bienziny niet", na posterunku milicjanci pobierają od przejezdnych haracz, nieposłusznych bezlitośnie katując. Bełkoczący, psychicznie chory starzec obwieszony medalami jest postacią z tej samej obłędnej bajki co młodociana prostytutka, która obrzuca kierowcę wulgarnymi przekleństwami, gdy ten chce jej bezinteresownie pomóc.

W Rosji, którą portretuje Łoźnica, czas jakby się zatrzymał. Nowe doświadczenia niczego nie zmieniają. Ciężarówka z mąką mija stary dom. W retrospekcji cofamy się do czasu wojny: w tym samym domu wiejski nauczyciel mówi dwóm partyzantom, że Niemcy to kulturalny naród, zaprowadzą w Rosji porządek. Nad ranem zginie z ich rąk. W innej scenie z przeszłości Łoźnica pokazuje radzieckich żołnierzy zabijających dla łupów przywożonych z wojny. Obrazy sprzed lat niewiele swoją dzikością różnią się od współczesnych. Tu nikt nie był i nie jest bezpieczny.

I nie ma co szukać genezy zła w systemie, nędzy, trudnych czasach. Zło wpisało się w ludzkie charaktery, bo Rosjanie na to przyzwolili.

Ten wizerunek Rosji niewątpliwie jest jednostronny. Ale jeśli jest w nim choć ziarno prawdy, staje się przerażający. To już nie jest film, to krzyk. Ale przecież artyści powinni krzyczeć.

Film
„Fenicki układ” Wesa Andersona: Multimilioner walczy o przyszłość
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Film
Hermanis piętnuje źródło rosyjskiego faszyzmu u Dostojewskiego. Pisarz jako kibol
Film
Polskie dokumentalistki triumfują na Krakowskim Festiwalu Filmowym
Film
Nie żyje Loretta Swit, major "Gorące Wargi" z serialu "M*A*S*H"
Film
Cannes 2025: Złota Palma dla irańskiego dysydenta