Młoda kobieta siedzi na tarasie w domku na plaży. Jest w ciąży. Rozmawia z nienarodzonym dzieckiem. Tak zaczyna się film Benedeka Fliegaufa. Dziwny romans science fiction, bajka ocierająca się o filmową grafomanię.
Recenzje filmowe - czytaj więcej
Kobieta wspomina czas, gdy w dzieciństwie spędzała wakacje u dziadka nad morzem i zakochała się, z wzajemnością, w chłopcu z sąsiedztwa. Wróciła do mężczyzny, któremu kiedyś przysięgła wieczną miłość, po 12 latach. Dziecięce uczucie odżyło. Ale Tommy zginął na drodze, jadąc na manifestację, by zaprotestować przeciwko założeniu w okolicy parku z klonami zwierząt. Rebecca, nie mogąc pogodzić się ze śmiercią ukochanego, postanowiła go "ożywić". Wystąpiła do Departamentu Replikacji Genetycznej o zgodę na zapłodnienie materiałem pobranym ze zwłok.
"Łono" mogło być delikatnym filmem o tragicznej miłości i bólu po stracie bliskiej osoby. To jednak Fliegaufowi nie starcza. Zadaje pytanie, co dalej. A odpowiadając na nie – gubi się. Traci z pola widzenia rodziców Tommy'ego, dla których sklonowanie martwego syna nie mogło być wydarzeniem nieważnym. Prześlizguje się po kwestiach etycznych związanych z klonowaniem człowieka, natrętnie wprowadza do filmu tematy ekologiczne, nieprzekonująco opowiada o społecznej niechęci do eksperymentowania z genetyką. Nie bardzo wiadomo, dlaczego małe klony, ładne i sympatyczne, otacza infamia i dlaczego rodzice nie pozwalają swoim dzieciom bawić się z nimi.
Reżyser skupia się na relacjach matki i syna. Chłopiec wyrasta na młodego mężczyznę – kopię własnego ojca. Między nim a Rebeccą, która w tajemniczy sposób w ogóle się nie starzeje, zaczyna się niebezpieczna gra zazdrości, namiętności, erotycznego przyciągania.