Śmierć po berlińsku

W pierwszych dniach tegorocznego Berlinale na ekranie dominowała ponura wizja świata - pisze z Berlina Barbara Hollender

Aktualizacja: 12.02.2012 22:42 Publikacja: 12.02.2012 19:13

"Barbara"

"Barbara"

Foto: Materiały Producenta

Paradokumentalny „Cezar musi umrzeć" osiemdziesięcioletnich Paolo i Vittorio Tavianich przypomina „Psychodramę" Marka Piwowskiego. Grupa więźniów skazanych za najcięższe zbrodnie, pod kierunkiem znanego artysty Fabio Cavalliego, wystawia „Juliusza Cezara". Szekspirowski tekst o Idach Marcowych i zabójstwie rzymskiego dyktatora każe im przeanalizować istotę mordu, zredefiniować pojęcie przyjaźni, lojalności, zdrady, zastanowić się nad wartością życia. Taviani zrobili film o rodzeniu się człowieczeństwa w zbirach, ale też o sile sztuki. „Odkąd poznałem sztukę, cela stała się dla mnie więzieniem" — mówi jeden z „aktorów".

Najciekawszym filmem okazał się obraz o umieraniu za życia. Christian Petzold opowiedział w „Barbarze" o berlińskiej lekarce, która za próbę ucieczki na Zachód została „zesłana" do pracy w prowincjonalnym szpitalu. Niemiec odtwarza atmosferę początku lat 80. w NRD: pokazuje szarość ulic i klimat pełen strachu, donosicielstwa, łamania karier przez Stasi. I nieufność w codziennych relacjach ludzi. Ale też przypomina, jak trudna była decyzja o wyjeździe z kraju, oznaczająca całkowite odcięcie od dawnego życia, rodziny, przyjaciół, wszystkiego, co dotąd było bliskie i ważne. Bo ten totalitarny świat za murem był dla jego mieszkańców domem. Więc ucieczki na Zachód niosły nie tylko wolność, ale i tragedię wyobcowania. Jak kiedyś napisała Anna Seghers: „Kiedy tracisz przeszłość, nie masz przyszłości."

„Barbara" porusza, pokazując inną, codzienną twarz totalitaryzmu. Dziś coraz częściej patrzymy na tamte lata jak na doświadczenie więzienia, społecznego zakłamania, braku wolności i swobód obywatelskich. Dla ludzi, którzy wtedy dorastali, kochali, podejmowali najważniejsze decyzje, to był czas ich życia.

Była też w Berlinie śmierć w wydaniu hollywoodzkim: czerwony dywan pełen gwiazd, a na ekranie schematy i sceny, wyciskające widzom łzy jak obierana cebula.

Stephen Daldry — Brytyjczyk, twórca niejednoznacznego, kontrowersyjnego „Lektora" — gładko dostosował się do wymogów fabryki snów. „Strasznie głośno, niesamowicie blisko" oparł na powieści Jonathana Safrana Foera, która ukazała się w 2005 roku, cztery lata po tragedii World Trade Center. W WTC matkę lub ojca straciło ponad 3 tysiące dzieci. Daldry chciał pokazać, jak jedno z nich radzi sobie z traumą.

— Rozmawiałem z psychologami, którzy opowiadali mi, jak ich mali pacjenci wracają powoli do równowagi — mówił w Berlinie reżyser. — Ale rany, które w nich zostają, niepewność, strach, są bardzo głębokie.

Ojciec małego bohatera zginął 11 września. Po roku chłopiec postanawia znaleźć zamek, do którego pasowałby klucz znaleziony w jego rzeczach. Jedyną wskazówką jest koperta, na której napisane jest słowo: „Black". Jedenastolatek postanawia odwiedzić 472 osoby o takim nazwisku, które wyszukuje w książce telefonicznej Nowego Jorku.

Film Daldry'ego wzrusza, ale jednocześnie wpada w kicz i zbyt łatwo gra na uczuciach widzów. Podobnie zresztą jak obraz Angeliny Jolie „W krainie krwi i miodu".

— Zrobiłam ten film, żeby wyrazić moją frustrację i rozczarowanie  międzynarodowymi instytucjami, którym nie udało się w porę zażegnać konfliktu na Bałkanach — mówi Jolie. — Chciałam zrozumieć wojnę w Bośni, opowiedzieć o losie kobiet, przemocy seksualnej, nierozliczaniu wojennych zbrodni przeciw ludzkości.

Słowa wielkie, film - niestety - hollywoodzki w najgorszym tego słowa znaczeniu: sceny brutalnego zabijania, gwałtów i seksu przeplatają się konsekwentnie, granica oddzielająca dobro i zło z upływem czasu rysuje się coraz wyraziściej, patos narasta, a pointa jest banalna. Można tylko westchnąć do wspaniałej, delikatnej „Grbavicy" Jasmili Zbanić, która kilka lat temu dostała tu Złotego Niedźwiedzia.

Skromna prawda „Cezara..." czy „Barbary" okazuje się bardziej interesująca niż hollywoodzka kreacja skrojona w zgodzie z wszelkimi przepisami na hit.

Christian Petzold, reżyser filmu „Barbara"

NRD pokazywana jest zwykle na ekranie jako wyblakły kraj zmęczonych, szarych ludzi. Nie chciałem, żeby widz został tylko z takim obrazem pod powiekami, szukałem głębiej. Moi rodzice uciekli z NRD, wychowałem się więc po zachodniej stronie. Ale pamiętałem, że dla moich aktorów wschodnie Niemcy są rodzinnym domem.

Zawsze myślałem: Stasi, podsłuchy, władza, która kontroluje każdą sferę życia. W czasie pracy nad tym filmem zrozumiałem, że to było coś więcej: całe społeczne życie przesiąknięte było lękiem i wzajemną nieufnością.

Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów