Chcę żyć w pokoju w słońcu Izraela

Wielka aktorka i pisarka, Gila Almagor jest najważniejszą postacią tegorocznego festiwalu

Publikacja: 22.04.2012 11:50

Chcę żyć w pokoju w słońcu Izraela

Foto: materiały prasowe

Barbara Hollender

Jest mi bardzo przykro, że nie mogę przyjechać do Warszawy na Żydowskie Motywy. Termin festiwalu zbiega się z Dniem Pamięci, w którym muszę być obecna w kraju – zaczyna rozmowę Gila Almagor. Prosi, żeby te słowa usprawiedliwienia koniecznie przekazać czytelnikom.

Jest wybitną aktorką, laureatką najwyższych nagród izraelskich, ma doktoraty honoris causa uniwersytetu w Tel Awiwie, Ben-Gurion University, Instytutu Weizmanna. Stała się w Izraelu ikoną. Ale pozostała osobą skromną. Ma zbyt wiele bolesnych wspomnień, by pozwolić sobie na dumę.

Moja 12-letnia córka powiedziała: „Mamo, jak wrócę ze szkoły, nie chcę widzieć twoich łez". Przeżyłam chorobę matki, zrozumiałam, że nie mogę na to samo narażać swojej córki. Spięłam się. Umyłam twarz, uczesałam się, wyjęłam z szuflady zeszyt i zaczęłam pisać „Lato Avii". Opowieść o moim życiu

Gila ma polskie korzenie. Jej matka razem z bratem wyjechała z rodzinnego Chrzanowa pod koniec lat 30. Ojciec był żydowskim uciekinierem z hitlerowskich Niemiec. Spotkali się już na izraelskiej ziemi, pobrali. Gila nie znała ojca, który zginął od kuli arabskiego snajpera. Urodziła się cztery miesiące po jego śmierci 22 lipca 1939 roku. Matka nie mogła podnieść się po stracie męża, a zaraz potem dostała kolejny cios – w Polsce w Holokauście zginęła cała jej rodzina. Nie wytrzymała cierpienia.

– Moje dzieciństwo upłynęło w cieniu jej psychicznej choroby – mówi Gila. – Mając 10 lat, trafiłam do sierocińca. Mama zabierała mnie stamtąd czasem, gdy stan jej zdrowia się polepszał. Ale to były rzadkie chwile.

Kiedy skończyła 14 lat, znalazła się w specjalnej wiosce, gdzie były głównie dzieci, które przeżyły Holokaust.

– Tam urodziłam się od nowa – wspomina. – Miałam swoje miejsce, przyjaciół, nauczyłam się cieszyć życiem, dostrzegać piękno natury. Po raz pierwszy byłam szczęśliwa.

Wioskowe dzieci codziennie rano pracowały trzy godziny w polu. Gila była ogrodniczką. Z tym zawodem łączyła swoją przyszłość. A jednak porzuciła ów mały raj i ruszyła do Tel Awiwu.

– Kiedyś, gdy zajmowałam się kwiatami, podszedł do mnie jakiś człowiek. „Szukałem cię" – powiedział. – „Teatr Habima otwiera szkołę dramatyczną i właśnie zaczyna nabór. Musisz jechać. Widziałem przedstawienia, które przygotowywaliście w wiosce. Jesteś urodzoną aktorką". Dał mi gazetę z adresem Habimy i zniknął na polu pełnym gladioli. Wołałam go, ale nie odwrócił się. Nigdy więcej go nie spotkałam. Po pracy wróciłam do pokoju, włożyłam do torby dwie bluzki i spodnie, dołożyłam zasuszony kwiat i kamyczki, które leżały przed domem. Schowałam wszystko pod łóżko i poszłam na śniadanie. Pomyślałam, że następnego dnia zdecyduję, co dalej robić.

A następnego dnia obudziła się jak zwykle o piątej rano, włożyła białą bluzkę, którą używała tylko w szabas, spięła długie włosy i wyciągnęła spod łóżka zapakowaną torbę. Koleżanki odprowadziły ją do autobusu. Wysiadła na dworcu w Tel Awiwie. Miała 15 lat, nikogo nie znała.

Przychodziłam do niej przez dwa tygodnie. Dzień w dzień. Za każdym razem mnie wyrzucała. W końcu napisałam na papierze swoje nazwisko i wykrzyczałam: Niech pani to nazwisko zapamięta. Jeśli pewnego dnia przejedzie mnie samochód, to będzie pani wina. A jeśli zostanę wielką aktorką, przypomni sobie pani, jak się pani zachowała. Oczywiście znów mnie wyrzuciła

– Ten dworzec był najobrzydliwszym miejscem na świecie – wspomina. – Bez zieleni, bez jednego kwiatka. Ale zaparłam się.

Znalazła pracę. Sprzątała, dostarczała przesyłki.

– Z tymi przesyłkami było śmiesznie – mówi. – Jakiś człowiek spytał: „Masz rower? Bo potrzebuję doręczyciela paczek". Tak, mam dwie nogi, odpowiedziałam. On usłyszał tylko „Tak" i zaangażował mnie.

Ale w teatrze Habima czekał ją zawód.

– Sekretarka spojrzała na mnie i powiedziała: „Jesteś za młoda. Idź do domu. Wróć po odsłużeniu wojska". Nie mam domu – odpowiedziałam. Przychodziłam do niej przez dwa tygodnie. Dzień w dzień. Za każdym razem mnie wyrzucała. W końcu napisałam na papierze swoje nazwisko i wykrzyczałam: Niech pani to nazwisko zapamięta. Jeśli pewnego dnia przejedzie mnie samochód, to będzie pani wina. A jeśli zostanę wielką aktorką, przypomni sobie pani, jak się pani zachowała. Oczywiście znów mnie wyrzuciła.

Almagor dostała się do innej szkoły. I już po roku zaangażowano ją do Habimy. Była najmłodszą aktorką w zespole. W 17. urodziny stanęła pierwszy raz na scenie. Przedstawienie było słabe, po próbie generalnej dyrekcja nie dopuściła do jego premiery. Ale za nią ktoś się wstawił i została w zespole. Statystowała, a wreszcie zagrała w „Pamiętnikach Anny Frank". Tak się zaczęło. Pojechała na dwa lata na studia do Nowego Jorku, a po powrocie zdecydowała się wystąpić z teatru. Miała dużo propozycji scenicznych i filmowych.

I nagle wszystko się załamało. Od 1980 do 1986 roku nie dostała ani jednej roli.

– Dlaczego? Nie wiem do dzisiaj – mówi. – To był koszmarny czas. Wszyscy o mnie zapomnieli. Pewnego dnia stary przyjaciel zaproponował mi rolę w sztuce „Kto się boi Virginii Woolf?", zaczęliśmy rozmawiać, odzyskałam nadzieję. Ale potem on zniknął. Dowiedziałam się, że dał rolę komuś innemu. Kilka miesięcy później przeprosił i namówił mnie do udziału w jego filmie. Uległam. Wyjechałam na urlop, a kiedy wróciłam, mąż i córka czekali na mnie na lotnisku. Mieli grobowe miny. Podali mi gazetę, w której było napisane, że moją rolę ma zagrać inna aktorka. Zemdlałam. Jestem mocną kobietą. Zdarzało mi się przedtem płakać na scenie albo przed kamerą, ale nigdy w prawdziwym życiu. Wtedy łkałam na lotnisku, na oczach ludzi. Przez pięć dni nie wstawałam z łóżka, nie jadłam, nie wychodziłam z domu. Wreszcie moja 12-letnia córka powiedziała: „Mamo, jak wrócę ze szkoły, nie chcę widzieć twoich łez". Przeżyłam chorobę matki, zrozumiałam, że nie mogę na to samo narażać swojej córki. Spięłam się. Umyłam twarz, uczesałam się, wyjęłam z szuflady zeszyt i zaczęłam pisać „Lato Avii". Opowieść o moim życiu.

To był dla Gili Almagor punkt zwrotny. Pięć miesięcy później jej książka została wydana. Zyskała znakomite recenzje, przetłumaczono ją na 18 języków. Na jej podstawie powstał film. Almagor zagrała w nim własną matkę i w 1989 roku dostała za tę kreację Srebrnego Niedźwiedzia w Berlinie. Zrobiła też monodram, który gra jeszcze ciągle po 26 latach. Występuje w Izraelu i w innych krajach. Po hebrajsku i po angielsku.

Po „Lecie Avii" szczęście wróciło. Almagor wydała cztery kolejne książki, jeździła na festiwale, grała bez przerwy – w teatrze, telewizji, w filmach.

– Pracowałam z najlepszymi reżyserami izraelskimi. Nie chciałabym nikogo wyróżniać, bo to byłoby niesprawiedliwe – twierdzi. Ale chętnie opowiada o swoim udziale w „Monachium".

– Spotkanie ze Stevenem Spielbergiem było dla mnie pięknym darem od losu. On jest geniuszem, wspaniałym reżyserem i niezwykłym człowiekiem.

Gdy w Izraelu atakowano go za „Monachium", broniła go jak lwica.

– Krytykowano go, a nikt wtedy nie widział ani jednej sceny filmu – mówi aktorka. – Tymczasem niewiele osób na świecie zrobiło więcej dla zachowania pamięci o Holokauście i losie żydowskim.

W „Monachium" Almagor zagrała matkę członka Mossadu. Gdy pytam, co to znaczy być matką w Izraelu, odpowiada:

– To samo, co wszędzie. Choć kiedy tutaj masz syna, to wiesz, że kiedyś będzie musiał iść do wojska i bronić kraju. Że będzie narażony na ataki terrorystyczne, na wojnę. A jednak stale rodzimy dzieci. Z lękiem i z miłością.

Gila kocha Izrael.

– W telewizji na całym świecie ludzie oglądają okropne obrazy – mówi. – A tu się pięknie żyje. Ludzie się zakochują, pobierają, rodzą dzieci, nienawidzą. Jak wszyscy, mamy swoje diabły i swoje anioły. Laureatów nagrody Nobla i utalentowanych artystów. Izraelskie kino ma się fantastycznie. W teatrach zawsze są pełne sale. W czasie wojny w Zatoce Perskiej, gdy po zmierzchu leciały na Tel Awiw bomby i wprowadzono godzinę policyjną, otwieraliśmy teatry w dzień i graliśmy spektakle o trzeciej, czwartej. Za darmo.

Mówiąc o tym, Gila wyraźnie się ożywia. Podobnie jak wtedy, gdy opowiada o fundacji, która spełnia marzenia chorych dzieci:

– Założyłam ją 36 lat temu. Przez pierwszych 14 lat pracowałam w niej sama. Inwestowałam własne pieniądze, wszystko organizowałam. Dziś zatrudniam kilka osób. Chodzimy do szpitali i spełniamy marzenia małych pacjentów. Raz na rok zabieramy grupę dzieci na tygodniowe wycieczki do Europy albo Ameryki. Myślę, że nigdy nie zawiodłam żadnego dziecka. Choć kilka razy nie zdążyłam spełnić czyjegoś marzenia. To zawsze były straszne momenty. Ale fundacja jest największym osiągnięciem mojego życia. Jeśli jutro umrę, mogę zostać zapomniana jako aktorka i pisarka. Ale bardzo chcę, by pamiętano o mnie jako o człowieku. Matka zawsze mnie uczyła, że pod koniec dnia trzeba spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: „Zrobiłam coś dla innej osoby".

Gila Almagor czuje się kobietą spełnioną. Jest szczęśliwa. Także w życiu prywatnym. Jej pierwsze krótkie małżeństwo było błędem, ale potem znalazła mężczyznę, z którym jest już ponad 50 lat. Mają córkę i wnuki. Yaakov Agmon był założycielem i dyrektorem wielu teatrów izraelskich, na emeryturze prowadzi arabsko-żydowską scenę w Jaffie, organizuje festiwal.

– Dzień, w którym spotkałam Yaakova był najszczęśliwszym dniem mojego życia – mówi. – Spędziliśmy razem wiele lat i bez niego nie byłabym tym, kim jestem.

A kiedy pytam Gilę Almagor o marzenia, mówi:

– Niedawno, dziękując za bardzo prestiżową nagrodę izraelską, powiedziałam: „Mam jedno wielkie pragnienie. Chcę żyć pod słońcem Izraela w pokoju". Mój ojciec został zamordowany przez arabskiego snajpera, a we mnie nigdy nie było chęci zemsty. Zawsze będę walczyć o pojednanie. O bezpieczne jutro dla naszych dzieci i wnuków. Ale też dla mojej generacji, bo dużo wycierpieliśmy i zasługujemy na spokojną starość. A bez wojny Izrael byłby najpiękniejszym, najbardziej pogodnym i kolorowym miejscem na ziemi.

Barbara Hollender

Jest mi bardzo przykro, że nie mogę przyjechać do Warszawy na Żydowskie Motywy. Termin festiwalu zbiega się z Dniem Pamięci, w którym muszę być obecna w kraju – zaczyna rozmowę Gila Almagor. Prosi, żeby te słowa usprawiedliwienia koniecznie przekazać czytelnikom.

Pozostało 98% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu