Kres sielance położyła wojna, wraz z którą rozpoczęła się rodzinna tułaczka. Udało mu się uciec z bliskimi z getta dzięki pomocy przekupionego policjanta, który zadowolił się 50 dolarami zysku.
Autorzy dokumentu utrwalili także na taśmie filmowej wzruszające spotkanie Yorama Grossa z jego najbliższym przyjacielem Markiem Kuczyńskim. Nie mógł go odnaleźć przez dziesiątki powojennych lat. Gross wyjaśnia też wnukom, że najbardziej znany z jego bohaterów – myszka Blinky, przeżywa przygody będące i jego, autora, udziałem.
Podróż w przeszłość
Nietypową podróżą w przeszłość jest dokument „Tam, gdzie rosną porzeczki" Leo Leszka Kantora, publicysty, filologa, szefa Szwedzkiej Federacji Emigrantów, największej wielokulturowej federacji w Szwecji. Film jest zarejestrowaną wersją autobiograficznego monodramu pokazywanego przez Kantora od kilku lat i nazywanego przez niego mszą teatralną.
Opowieść o swoim życiu uczynił wyznaniem nie tylko sentymentalnym, ale i pięknym. Jest w nim wiele czułości okazywanej spotkanym ludziom, miejscom, w których bywał. A nie jest to oczywiste, bo doświadczył wiele jako syn rosyjskich Żydów urodzony w 1940 roku w Charkowie – w czasie wojny stracił ojca, matka uciekła z nim ostatnim pociągiem przed zagładą z rąk hitlerowców, a w 1968 roku został zwolniony z pracy w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu i zmuszony do opuszczenia Polski. Na emigrację wyjeżdżał z łódzkiego Dworca Kaliskiego. Ze Szwecji, w której osiadł, wrócić mógł dopiero w 1989 roku, ale – jak wspomina – nie był jeszcze wówczas w stanie wjechać samochodem do ukochanego Strzegomia, miasta, w którym się wychował i dorastał.
– Nie ma takiego miejsca, które byłoby mi bliższe – mówi w filmie. – Są takie miasta, w których nie mieszkamy od wielu, wielu lat, ale jesteśmy w nich codziennie.
Opowiada o ulicy, która była jego pierwszym zapamiętanym światem. Przed wojną nazywała się Wilhelmstrasse, po wojnie – Roli-Żymierskiego, później – Dzierżyńskiego, a dziś – Paderewskiego. Pozostały mu w pamięci porzeczki, które w przydomowym ogródku posadziła mama, i zabawy z polskimi i żydowskimi dziećmi. Nie zapomniał także obrazów przymusowo przesiedlanych Niemców wędrujących z niewielkim dobytkiem, zostawiających nowo przybyłym zadbane domostwa i ogródki. Mimo traumatycznych przeżyć w Kantorze nie ma goryczy ani cienia nienawiści. Rozumie cierpienie i wie, że jest ono poza narodowością, że to ludzki los. Przywołuje obraz Lusi Widery, niemieckiej matki, która oszalała, gdy dowiedziała się o śmierci pod Stalingradem swego męża, żołnierza. Na utrzymanie swoje i dzieci zarabiała myciem podłóg w polskich domach. To portret kreślony współczuciem i czułością.