Przykrywanie „Pokłosia”

Podstawowym problemem „Pokłosia” nie jest to, czy mówi ono prawdę, tylko to, że reżyser Władysław Pasikowski udaje Andrzeja Wajdę,którym nie jest i nigdy nie będzie – uważa krytyk literacki i filmowy.

Publikacja: 21.11.2012 01:15

Mariusz Cieślik

Mariusz Cieślik

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Do tej pory tak zwane przykrywanie własnych porażek było w Polsce domeną polityków. Gdy nie mamy sukcesów, wskazujemy wroga, żeby skonsolidować własnych zwolenników. Wrogiem może być agent, pedofil, producent dopalaczy albo polityk partii opozycyjnej. Wszyscy dobrze znamy ten mechanizm. Ale nikt chyba nie przypuszczał, że może on być stosowany również w dziedzinie kultury. Na przykład przez twórców filmu, którzy ponieśli artystyczną i kasową porażkę. Tymczasem tak właśnie dzieje się w przypadku „Pokłosia" Władysława Pasikowskiego.

Kiepski film

Trzy okładki tygodników („Wprost", „Uważam Rze", „Angora"), pierwsze strony dzienników („Gazeta Wyborcza"), materiały w głównych serwisach informacyjnych, wywiady w talk-show. Nie pomaga. Skromny „Mój rower" z Arturem Żmijewskim i Michałem Urbaniakiem pokonał „Pokłosie" w box office'ach. Z wynikami „Jesteś Bogiem" o hiphopowej grupie Paktofonika w ogóle nie da się porównać. Gdy film dystrybuowany w 130 kopiach ogląda niewiele ponad 50 tysięcy widzów w pierwszy weekend, to trudno to nazwać sukcesem.

Posługując się logiką twórców filmu, można by powiedzieć, że widzowie nie chodzą na „Pokłosie", bo albo są antysemitami, albo nie chcą się zmierzyć z ciemnymi stronami naszej historii, tymczasem prawda jest o wiele prostsza. Nie chodzą na film Pasikowskiego, bo jest słaby, a w kontekście jakże trudnego tematu podjętego przez reżysera użyłbym nawet słowa: gniot.

Zresztą może i polscy krytycy też są antysemitami, bo recenzje „Pokłosie" ma nie najlepsze. Niemal wszyscy się zgadzają, że taki film był potrzebny, ale nawet najbardziej przychylny obrazowi krytyk „Gazety Wyborczej" Tadeusz Sobolewski pisze o „niewątpliwych artystycznych uchybieniach".

Mówiąc zaś najzupełniej poważnie, to w atmosferze wykreowanej przez twórców filmu (aktora Macieja Stuhra, reżysera Władysława Pasikowskiego i producenta Dariusza Jabłońskiego) oraz sprzyjające im media przyzwoity człowiek ma problem, żeby skrytykować „Pokłosie", bo zaraz się okaże, że stanął po stronie antysemitów. Żeby w tej kwestii była pełna jasność, antysemickie ataki na odtwórcę głównej roli Maciej Stuhra w Internecie rzeczywiście się zdarzają i są ze wszech miar godne potępienia. Ale to nie może znaczyć, że film jest wyjęty spod krytyki. A tak się, niestety, składa, że „Pokłosie" przyniosło więcej szkody niż pożytku. Po pierwsze dlatego, że przez wiele najbliższych lat nie powstanie inny film, osnuty wokół sprawy Jedwabnego. Po drugie, z tego powodu, że dyskusja o polskiej winie wobec Żydów jest potrzebna i potrzebne są poświęcone jej filmy, ale powinniśmy się przy okazji ich premiery skupiać na samym temacie, a nie wadach dzieł.

Kino upolitycznione

Odtwórzmy zatem sekwencję wydarzeń. „Pokłosie" wchodzi do kin 9 listopada tuż przed Świętem Niepodległości, promowane jako „najodważniejszy polski film". Twarzą obrazu staje się Maciej Stuhr (bo Władysław Pasikowski nie udziela wywiadów mediom elektronicznym), który kolęduje od talk-show do radia i od portalu do gazety. Przy okazji licznych wypowiedzi aktor powtarza, że „Pokłosie" to niezbędny Polakom rachunek sumienia. I, chcąc nie chcąc, prezentuje się jako moralista (by nie powiedzieć autorytet moralny) oraz nauczyciel historii. Niestety, słabo wyedukowany, bo zalicza kompromitującą wpadkę. Przywołuje przykład bitwy pod Cedynią, gdzie, jego zdaniem, Polacy robili z dzieci żywe tarcze.

Tymczasem naprawdę to było nie pod Cedynią tylko pod Głogowem, i nie Polacy, tylko Niemcy. Gdyby nieszczęsny aktor na tym poprzestał, może by nie doszło do fali internetowych napaści na niego, ale, niestety, Maciejowi Stuhrowi zachciało się grać rolę moralisty do końca. A to u Tomasza Lisa oświadcza, że w Polsce łatwiej powiedzieć „jestem gejem" niż „jestem Żydem", a to komentując wydarzenia 11 listopada, zgrabnie połączywszy tę sprawę z „Pokłosiem" (na Facebooku), zauważa „prawdziwych Polaków w kominiarkach". Po czym kilka dni później zaczyna się skarżyć Monice Olejnik, że hejterzy (nienawistnicy) w Internecie piszą o „pejsach wypadających mu spod kapelusza".

Już w weekend formuje się front obrony Macieja Stuhra, w poniedziałek sprawa aktora jest na trzech okładkach tygodników, a reżyser Władysław Pasikowski zamieszcza w „Gazecie Wyborczej" kuriozalny list (znowu do Moniki Olejnik), w którym oświadcza, że nie będzie się tłumaczyć z filmu, bo 99 procent zarzutów wynika z „niewiedzy, ignorancji i nienawiści".

Ale już prawdziwym szczytem epistemologicznej inwencji jest passus: „Jak ktoś, kto ma choć łyżkę oleju w głowie i choćby trzy klasy szkoły podstawowej, może polemizować z argumentem, że Żydzi też mordowali naszych i po to masowo wstępowali do NKWD? No i co, kur..., z tego! Skoro naziści masowo mordowali jednych i drugich, to rozumiem, że państwo są za tym, żeby niemieckie dzieci i kobiety w stodołach palić?". Po drodze Jarosław Kaczyński mówi, że „Pokłosie" jest antypolskie, choć go nie oglądał, a film zostaje ostro skrytykowany w „Uważam Rze" (oraz „Plusie Minusie" w „Rz" i portalach Wpolityce.pl oraz Fronda.pl) za historyczne przekłamania, co wywołuje obronę ze strony „Gazety Wyborczej".

Komediant jako autorytet

Omówmy więc najpierw przypadek Macieja Stuhra. Ten, niewątpliwie sympatyczny i utalentowany, aktor najwyraźniej wszedł w nie swoją rolę. Gdy takie słowa, jakie słyszeliśmy od niego, padają z ust Andrzeja Wajdy czy Władysława Bartoszewskiego, można się na nie zżymać, nie zgadzać z nimi, ale stoi za nimi życiowy dorobek i doświadczenie tych ludzi. Kiedy w roli moralisty i nauczyciela historii występuje 37-latek, któremu się Głogów z Cedynią myli, i którego rano można usłyszeć opowiadającego dowcipy w towarzystwie Kuby Wojewódzkiego w radiu Eska Rock, doświadcza się dysonansu poznawczego. Tym bardziej że w tym samym studiu tego samego radia ten sam showman (tyle że w towarzystwie wyrzuconego za to Michała Figurskiego) obrażał Ukrainki i braci Kaczyńskich. Nie żebym usprawiedliwiał antysemickie napaści w Internecie, ale, powiedzmy sobie szczerze, czy autorytety moralne się czymś takim przejmują? Zresztą w Internecie (i to nie tylko polskim) co drugi polityk jest Żydem, a co druga gwiazdka, nazwijmy to eufemistycznie, robi karierę przez łóżko. Sieć kanalizuje zbiorowe emocje, a wiadomo przecież, co przeważa w kanalizacji.

Jeśli zaś chodzi o Pasikowskiego, to warto przypomnieć, że mówimy o reżyserze, który przez 11 lat nie zrobił żadnego kinowego filmu. Co, oczywiście, może być efektem wrogiej działalności antysemitów w kolejnych rządach (zwłaszcza w  Ministerstwie Kultury, którym długo kierował obecny pełnomocnik ministra kultury do spraw otwarcia Muzeum Historii Żydów Polskich, Waldemar Dąbrowski). Ale kto wie, czy problem nie leży jednak w tym, że po bardzo dobrze przyjętym debiucie („Kroll") i świetnych „Psach", Pasikowski robił coraz gorsze filmy, na które już mało kto chciał chodzić, a ten etap jego kariery zakończył żenujący „Reich". W owym czasie recenzowany niemal tak jak „Kac Wawa" obecnie.

Sam reżyser przyznał, że pod wpływem opinii recenzentów postanowił sięgnąć po poważniejszy temat. Pech chciał, że padło na Jedwabne. Scenariusz nie dostał dofinansowania PISF i wtedy jego twórcy zastosowali taktykę, którą widzimy również dziś –  szantaż moralny. Stwierdzili mianowicie, że to z powodów politycznych, bo kierownictwo instytutu i jeden z recenzentów uznali film za antypolski. Czyli nie dali, bo boją się prawdy, a może nawet są antysemitami. W końcu producent „Pokłosia" pieniądze zebrał i film powstał.

Teraz Pasikowski próbuje więc tego samego. Moralna słuszność ma zapewnić filmowi nietykalność, a jego reżyser „przed nikim nie będzie się tłumaczyć". Moim skromnym zdaniem jednak powinien. Przede wszystkim dlatego, że pasował się na moralistę, który stawia przed Polakami lustro, by pokazać nam brzydką twarz przeszłości. A skoro tak, to ma też obowiązek rozmawiać z polemistami. Im ważniejszy temat, a ten jest bardzo ważny, tym większa odpowiedzialność i tym większe wymagania. Ja nawet rozumiem, że jako artysta Pasikowski gra dziś o życie, bo porażka „Pokłosia" może oznaczać, że już żadnego filmu nie zrobi. Jednak wmawianie oponentom antysemityzmu i szantaż moralny to nie są metody, którymi powinien się posługiwać uczciwy człowiek.

Delikatność troglodyty

Tymczasem źródłem problemów tego filmu jest sam Pasikowski czy raczej jego brak zdolności literackich i popełnione przez niego błędy konstrukcyjne. Andrzej Wajda przy okazji premiery raczył nazwać „Pokłosie" ostatnim filmem szkoły polskiej. To był ze strony mistrza doprawdy nadmiar kurtuazji. Przypomnę tylko, że scenariusze do tamtych filmów pisali m.in. Tadeusz Konwicki, Jan Józef Szczepański i Jerzy Stefan Stawiński. Żaden nie wypuściłby w świat takiego gniota.

Największą i podstawową wadą filmu jest to, że nie jest jasno powiedziane, czy traktuje o faktach, czy to fikcja. Z jednej strony odniesienia do Jedwabnego (i innych pogromów) są bezpośrednie i nachalne, z drugiej, kiedy krytycy podnoszą zarzut niezgodności filmu z realiami, słyszą, że to nie jest prawdziwa historia. Nie ma na to dowodów, ale podejrzewam, że gdyby ktoś opowiedział zdarzenia z Jedwabnego zgodnie z relacjami historyków, film  zostałby przyjęty dobrze. Tak jak choćby „W ciemności" Agnieszki Holland, które nie nagina żadnych faktów, ale i nie wybiela Polaków, mówiąc również o antysemityzmie i podłości prowadzących do zbrodni.

Poza tym sama historia w „Pokłosiu" opowiedziana jest w sposób niczym z amerykańskiego kina klasy B: chłopi polscy pokazani są jak zwierzęta, antysemityzm jest powszechny, bohater jest jedynym sprawiedliwym. Problem polega na tym, że mniej więcej w połowie filmu każdy inteligentny widz wie, co się w miasteczku stało (że zabito Żydów) i kto to zrobił (ojciec pary głównych bohaterów). Poza tym skoro wszyscy wiedzą o zbrodni, to jak wytłumaczyć, że nie wiedzą o niej tylko synowie mordercy? Finał z ukrzyżowanym Stuhrem to już czysty kicz przekonujący niczym zabicie Ola Żwirskiego przez Franza Maurera ze słowami: „P...sz moją kobietę".

Pasikowskiego temat przerósł, a teraz wmawia wszystkim, że ci, którym się film nie podoba, to antysemici, a on jest moralistą i pokazuje prawdę o historii. Tymczasem problem w tym, że zrobił słaby film, a do tego jest troglodytą nierozumiejącym, że im trudniejszy temat, tym większej potrzeba delikatności. Udaje Andrzeja Wajdę, którym nie jest i nigdy nie będzie, domaga się specjalnego traktowania, bo podjął trudny temat, tak jak to robił najwybitniejszy polski reżyser podejmujący najważniejsze tematy. I rzeczywiście specjalne traktowanie mu się należy. To znaczy, że należy mu postawić większe wymagania. Tyle że Pasikowski nie sprostał im ani jako człowiek (bo nie radzi sobie z krytyką), ani jako artysta.

Do tej pory tak zwane przykrywanie własnych porażek było w Polsce domeną polityków. Gdy nie mamy sukcesów, wskazujemy wroga, żeby skonsolidować własnych zwolenników. Wrogiem może być agent, pedofil, producent dopalaczy albo polityk partii opozycyjnej. Wszyscy dobrze znamy ten mechanizm. Ale nikt chyba nie przypuszczał, że może on być stosowany również w dziedzinie kultury. Na przykład przez twórców filmu, którzy ponieśli artystyczną i kasową porażkę. Tymczasem tak właśnie dzieje się w przypadku „Pokłosia" Władysława Pasikowskiego.

Pozostało 95% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu