Orędownik zabawnej katastrofy

Jon Cooksey, reżyser jednego z najciekawszych i zarazem najdowcipniejszych dokumentów ekologicznych ostatniej dekady, opowiada o przyszłości naszej cywilizacji, która musi się uporać z błyskawicznie malejącymi zasobami energii.

Publikacja: 16.12.2012 18:00

Orędownik zabawnej katastrofy

Foto: Przekrój

W filmie „Jak ugotować żabę" opowiadasz straszne rzeczy o katastrofach ekologicznych, a podczas seansów widzowie się śmieją. Jak to zrobiłeś?

Spędziłem niemal rok w samotności. Czytałem wtedy niezwykle smutne rzeczy i ogarnęła mnie prawdziwa rozpacz, aż w końcu postanowiłem, że zrobię film, i wiedziałem, że to będzie musiała być komedia. Inaczej nikt by nie zapłacił za tak przykrą wiedzę. Ale tak to jest – kiedy pisze się scenariusz komedii, to najśmieszniejsza jest zawsze gra o najwyższą stawkę i najbardziej beznadziejne decyzje bohaterów. Tak działa satyra i bardzo często z niej korzystałem. Ale przeczuwam, że film nie zrobiłby takiego wrażenia na ludziach, gdyby nie wiedzieli już wcześniej, że zbliżamy się do przepaści. Dlatego właśnie śmiech przynosi ulgę. „Ktoś mówi na głos to, co sam czuję, i teraz, kiedy to padło, mogę o tym mówić" – sądzę, że to dlatego ludzie się śmieją.

Wszyscy wiedzą o tym, w jakich opałach jest nasza planeta? Nie w moim kraju.

Oczywiście, że wiedzą, nawet w Polsce. Takie jest moje założenie. Nawet jeśli mówią, że w to nie wierzą. Myślę, że oni też są tego świadomi. Z takim założeniem pisałem scenariusz.

Jest jeszcze jedno założenie, które przyjąłeś – nie oceniasz zachowania swojego widza. Umieściłeś w filmie samego siebie i mówiłeś tylko o własnych wyborach.

Tak. To było rozwiązanie mojego problemu przy tworzeniu scenariusza. Nie chciałem wskazywać nikogo palcem. Sporządziłem listę rzeczy, które wszyscy uwielbiają, i w filmie robię co się da, żeby ich nie atakować. Były na niej przyjaźń, dobra zabawa. Ale nie uwzględniłem dzieci, bo nie wszyscy je kochają, nawet niektórzy rodzice. Za to umieściłem na liście kupowanie i promocje.

Ludzie lubią też mieć wroga.

Na początku pomyślałem, że potrzebuję przeciwnika. Film miał pierwotnie trzy części zamiast dwóch. W pierwszej chciałem oskarżyć korporacje, rządy oraz dziennikarzy. Tych ostatnich za ich nacisk na „obiektywizm i bezstronność". Choćby był tylko jeden uczony, który nie wierzy w globalne ocieplenie, to jego opinia musi znaleźć się w artykule, nawet jeśli jest w mniejszości. Chciałem też przyłożyć naukowcom za to, że są tak beznamiętni i upierają się, by zachować obiektywizm. Ludzie mają w dupie fakty, reagują tylko na emocje. I wreszcie piątym czarnym charakterem byliśmy my sami. Zamierzałem dojść do tego momentu, a potem wskazać problem i znaleźć rozwiązania. Scenariusz miał już wtedy 150 stron i film ciągnąłby się przez wiele godzin, więc ten rozdział wyciąłem. Antagonista został wchłonięty przez część filmu o proponowanych przeze mnie rozwiązaniach.

Rozplątałeś cały ten wielki kłąb informacji o tym, co się dzieje z naszą cywilizacją i planetą. Jak udało ci się oddzielić fakty od teorii spiskowych?

Pierwszy etap zbierania informacji trwał kilka miesięcy, chyba dziewięć. Zacząłem od lektur konkretnie o globalnym ociepleniu i kampanii medialnej, która się wokół niego rozpętała. Jest wiele badań naukowych, których nie sposób obalić, choć starają się o to firmy wydobywające ropę, gaz i węgiel. Potem rozmawiałem z naukowcami, dziennikarzami naukowymi i osobami w rodzaju Reksa Weylera (założyciel Greenpeace International), który opowiedział mi o przeciążeniu. Po tym spotkaniu z Weylerem odkryłem, że globalne ocieplenie to tylko symptom znacznie większego problemu, jakim jest przeciążenie.

Czyli?

Upraszczając, zbyt wielu ludzi o wiele za szybko zużywa zbyt wiele zasobów naturalnych, by nasza planeta mogła się zregenerować. W rezultacie stan środowiska niebezpiecznie się pogarsza, co w najgorszym przypadku doprowadzi do naszego wyginięcia.

Pieniądze nie mają wartości. Jedyne, co tę wartość posiada, to energia. Tak więc pieniądze to tylko manifestacja energii. Bez zrozumienia tego ekonomiści nie są w stanie przewidzieć przyszłości.

Jakie są inne objawy przeciążenia?

Przeciążenie dzieli się u mnie na pięć problemów: szczyt produkcji ropy zwany Peak Oil, globalne ocieplenie, przeludnienie, wyczerpywanie się surowców naturalnych i nierówna dystrybucja bogactwa oraz zasobów. Żeby zrozumieć te problemy i zależności między nimi, czyli zacząć myśleć systemowo, musiałem poszerzyć zakres badań o wywiady z geologami i inżynierami. Inżynierowie to bardzo bezpośredni ludzie. I bardzo zdołowani, bo chcą rozwiązywać problemy, ale szczyt produkcji ropy naftowej nie ma rozwiązania. I oni są tego świadomi.

Czy szczyt produkcji, o którym mówisz, oznacza, że zasoby ropy są na wyczerpaniu?

Nie. Ropy jest mnóstwo, tyle że trudniejsze i kosztowniejsze jest jej wydobycie. Uzyskanie ropy z piasków bitumicznych czy złóż pod dnem oceanów pochłania więcej wysiłku i energii niż eksploatacja szybów naftowych w Teksasie w latach 60. Mamy z tego mniej efektywnej energii, bo tak wiele musimy jej zużyć na wydobycie. Tymczasem popyt rośnie. Nie odkrywa się też już żadnych dużych pokładów ropy w łatwo dostępnych miejscach. To oznacza, że mamy coraz mniej energii, by utrzymać naszą cywilizację. Dyskutuje się o tym, kiedy osiągnęliśmy szczyt światowego wydobycia ropy. Wielu naukowców wylicza, że nastąpiło to już w 2005 r.

Zacząłeś więc od globalnego ocieplenia, by dojść do przeciążenia i szczytu produkcji ropy. Nie ułatwiłeś sobie pracy.

Przekopałem się przez to wszystko najlepiej, jak umiałem, korzystając z renomowanych źródeł. Chociaż po sześciu miesiącach zacząłem znajdować błędy rzeczowe w artykułach z „New York Timesa". Na przykład zamiast „miliardy ton" dziennikarz napisał „miliony". Zacząłem więc sprawdzać wszystkie artykuły, bo nie mogłem już zakładać, że media dostarczają precyzyjnych informacji. Nie jestem tym zaskoczony, widząc, jak niedofinansowani i przepracowani są dziennikarze. Do tego redaktor mówi: „O tym nie pisz", „Ludzie nie chcą tego czytać", „Napisz o łososiach, ale nie pisz o szerszym problemie z wodą". Co ciekawe, kiedy sprawdzałem źródła artykułów, mówiłem sobie: „Teraz rozumiem". Odkąd siedem lat temu zacząłem zbierać te informacje, doszedłem do wniosku, że teorie spiskowe to tak naprawdę rodzaj wyparcia. Dowody są tak dołujące, że ma się ochotę od nich uciec.

Tymczasem twój film bawi, poucza, a do tego jest wezwaniem do działania. Jakie rozwiązania proponujesz?

Od najłatwiejszych do najtrudniejszych. Pierwsze to bojkot korporacji Exxon Mobil. Drugie – ograniczenie konsumpcji: nie jedz codziennie wołowiny, nie płódź więcej niż jedno dziecko, kupuj rzeczy używane. Proponuję też zmianę podejścia do świata i aktywizm. Ostatnim rozwiązaniem jest zmiana, czyli zrównoważona globalizacja. Nie chciałem powiedzieć, że to jedyne systemowe recepty dla świata. Moim zamiarem było pokazać, że każdy systemowy problem ma wiele systemowych rozwiązań. Zastosuj takie, które działa w twoim przypadku. Bo kiedy już zaczniesz iść tą ścieżką, zobaczysz, że to równia pochyła. Wkrótce nie będziesz miała pieniędzy i spędzisz całe życie jako aktywistka... (śmiech).

Tak jak ty?

Będę aktywistą do końca życia. I nie tylko ja. Cała grupa ludzi, która zebrała się, by stworzyć „Żabę", czyli 400 wolontariuszy – wszyscy chcieli, żeby ten film nigdy się nie skończył. Powiedzieli mi: „Kręćmy bez końca, żeby nasz zespół mógł dalej funkcjonować", więc nadal pracujemy razem. Na przykład zaprzyjaźniłem się z Reksem Weylerem, jednym z założycieli Greenpeace International, który napisał książkę o swojej organizacji. Jest działaczem ochrony środowiska, dziennikarzem i aktywistą, poza tym tak się składa, że mieszka w Vancouver. Kiedyś siedzieliśmy wszyscy razem i rozmawialiśmy o tym, co trzeba zrobić. Ktoś wyjrzał przez okno i zapytał: „Czy to tankowce z ropą z piasków bitumicznych wpływają do portu?". Rex przekonał mnie do zaangażowania w walkę z rurociągami i od tamtego czasu wciąż nad tym pracujemy. Zajmujemy się teraz przede wszystkim tworzeniem kontynentalnej blokady dla ropy z piasków bitumicznych.

Kanada zawsze wydawała się czysta i odpowiedzialna ekologicznie.

Już tak nie jest. Z 61 krajów, które podpisały Protokół z Kioto, Kanada znalazła się na 58. miejscu w ograniczaniu emisji CO2. Jesteśmy na szarym końcu i za chwilę zostaniemy kolonią surowcową dla Chin. Jeśli jesteś Nigeryjczykiem i walczysz z ropociągiem, to zastrzelą cię Shell albo Chevron, a potem przylepią ci łatkę terrorysty. W krajach rozwijających się jest mało zasobów, nie ma pieniędzy ani niezależnych mediów, ale tu, w Vancouver, mamy szczęście – jesteśmy jak wrzód na tyłku i mamy swoje media oraz, w porównaniu z resztą świata, mnóstwo pieniędzy. Dlatego nasza walka może być widoczna.

Gdybyś miał kręcić ten film teraz, to umieściłbyś w nim krótki fragment o gazie łupkowym? W Polsce trwa obecnie gorąca dyskusja na temat technologii jego wydobywania.

Gaz łupkowy to doskonały przykład fałszywego rozwiązania. „To nas uratuje! Czytałem o tym i to rozwiąże wszystkie problemy". To samo z samochodami elektrycznymi. Ludzie naprawdę uważają, że auta z napędem elektrycznym to odpowiedź na problem szczytu produkcji ropy. Nie myślą o tym, czego potrzeba, żeby wyprodukować 7 mld samochodów na prąd. Skąd wziąć gumę na opony? Skąd wziąć rzadkie metale do komponentów elektronicznych? Nie ma ich wystarczająco dużo w przyrodzie!

Są też inne źródła fałszywej nadziei. Na przykład składowanie dwutlenku węgla. Albo wodór, który może służyć do przechowywania energii, a nie jej tworzenia. Gaz z łupków nie różni się od wszystkich innych fantazji na temat rzekomych nowych źródeł czystej energii. Tak zwanej „czystej" – bo nie ma czegoś takiego, jak czysta energia z węglowodorów, chyba że zabierze się węgiel. Wtedy zostaje sam wodór i nie mamy energii. A więc zbadałem sprawę z gazem łupkowym i to takie same gówno, jak cała reszta. Idea była taka, żeby nasz film dawał odpowiednią perspektywę i narzędzia do oceny nowych sytuacji oraz fałszywych rozwiązań w miarę ich powstawania.

Co z twojej perspektywy było najważniejszym wydarzeniem 2012 r.?

Jedną z kluczowych rzeczy, w szokujący sposób nieodnotowaną przez media, był w mijającym roku fakt, że Chiny wreszcie ustanowiły rynek handlu ropą, który nie jest denominowany w dolarach USA. Nie wiem, ile osób o tym wie, ale w 1971 r. USA były tak zadłużone, że zrezygnowały ze standardu złota, sprawiając, że wartość dolara stała się całkiem płynna i niepewna. A więc Henry Kissinger poleciał do Arabii Saudyjskiej i zawarł umowę z jej władzami, że USA będą zawsze wspierać Saudów, choćby nie wiem, co zrobili, dopóki ci będą zmuszać nabywców, żeby płacili za ropę w dolarach amerykańskich. Od tej chwili Ameryka – można powiedzieć – funkcjonowała w standardzie ropy. Ta umowa trwała przez 40 lat. To dlatego Chiny mają biliony dolarów amerykańskich – musiały je kupować, żeby płacić za ropę. Tymczasem w 2012 r. ta umowa wygasła. A to znaczy, że ostatecznie nie ma żadnego punktu podparcia dla dolara. Saudowie sprzedają teraz gros ropy do Chin, podobnie jak większość pozostałych dostawców, i mogą się obyć bez dolara. W takich okolicznościach amerykańska gospodarka jest poważnie zagrożona, co – jak przewiduję – doprowadzi do kolejnej wielkiej recesji, na skalę tej z 2008 r. Być może to nastąpi już w nadchodzących kilkunastu miesiącach.

A więc problemy gospodarcze mają związek z poziomem wydobycia ropy?

Myślę, że najbliższe wydarzenia w gospodarce będą mocno związane z dostawami ropy. Ludzie praktycznie nie łączą tych dwóch rzeczy, ale pieniądze są tylko odpowiednikiem czegoś faktycznie wartościowego. Same nie mają wartości, a jedyne, co tę wartość posiada – i kryje się za wszystkim innym – to energia. Tak więc, ostatecznie, pieniądze są jedynie manifestacją energii. Brak połączenia tych faktów sprowadza współczesnych ekonomistów na manowce, jeśli idzie o próby przewidywania rozwoju wydarzeń gospodarczych. Ich model po prostu nie działa. Wiem, o czym mówię i jakie to jest bolesne. Skończyłem ekonomię na uniwersytecie Stanforda i mam przekonanie, że wszystko, czego się tam nauczyłem, to bzdury, które nie uwzględniają roli energii w gospodarczym funkcjonowaniu świata. Jeśli masz pieniądze, ale nie masz dość energii, to inflacja wzrośnie, a gospodarka się zawali. Z ekonomicznego punktu widzenia musimy tak zorganizować rzeczywistość, by wystarczyło energii, którą dysponujemy. To jest XXI-wieczna ekonomia w pigułce.

Przewidujesz więc, że w krajach rozwiniętych gospodarczo dojdzie wkrótce do poważnych zmian.

Ekonomia szczytu produkcji ropy dotknie nas, żyjących wygodnie mieszkańców krajów rozwiniętych, ale to nie są największe problemy. Te naprawdę poważne to umierająca rafa koralowa, topniejąca wieczna zmarzlina i syberyjskie torfowiska, które zaczynają emitować metan do atmosfery. To oznacza 20 razy więcej CO2. Te czynniki, które wypunktowuję w filmie, zmieniają nasze środowisko w świat nienadający się do zamieszkania przez ludzi. I jako takie łączą się systemowo z gospodarką, bo jedynym realnym sposobem redukcji CO2 jest obniżka PKB. Wzrost PKB to najlepszy zwiastun wzrostu emisji CO2. I nie ma zmiłuj.

Wygląda to na problem wykraczający poza możliwości zwykłego aktywizmu.

Jednym z moich mentorów jest Bill Rees, który wraz z Mathisem Wackernagelem stworzył koncepcję śladu ekologicznego. Bill wyliczył, że gdyby każdy robił to, co należy, na poziomie osobistym, to załatwiłoby to jakieś 7 proc. problemu.

Niewiele.

Owszem. Pozostałe 93 proc. mieści się w infrastrukturze naszej cywilizacji. W mojej okolicy największym wkładem w te 93 proc. jest pozyskiwanie ropy z piasków bitumicznych i dlatego staramy się zakorkować ten rurociąg.

Przewidujesz zmiany, które w zasadzie rozwalą współczesną cywilizację. Jeśli wydarzą się za twojego życia, powinieneś być na nie przygotowany. Masz jakieś plany?

Kilka. Plan A: zamierzam dalej pracować jako autor scenariuszy dla telewizji. Scenarzyści to niekoniecznie najważniejszy zawód w całej wsi, ale mogę się z tego utrzymać, zwiększać świadomość widzów i rozpowszechniać proekologiczny przekaz, werbując więcej aktywistów. Plan B polega na budowaniu relacji sąsiedzkich i działaniu w społecznościach lokalnych. A w planie C zombie wyłażą zza przełęczy, żeby odgryźć ci nogi! Co ja na to poradzę? Trzeba to sobie poukładać w głowie i oswoić się, nauczyć się jakoś żyć ze świadomością, że czekają nas potężne zmiany w funkcjonowaniu cywilizacji. Fałszywe rozwiązania nam nie pomogą. Nie będzie latających samochodów. Będziemy mieli mniej energii, musimy więc mniej konsumować i zacząć żyć na poziomie o wiele większej samowystarczalności lokalnej.

Da się osiągnąć samowystarczalność we współczesnym zachodnim mieście?

Z punktu widzenia logistyka życie w miastach może być dobrym wyborem. Mieszkam we wschodnim Vancouver, to dzielnica aktywistów. Jest tu woda, a w pobliskiej dolinie jedzenie i tak dalej. Są scenariusze, w których byłoby to dobre miejsce do mieszkania, wśród świadomych, zaangażowanych sąsiadów. Znam parę osób, o których wiem, że są gotowe „odłączyć się od systemu". Rex Weyler, o którym wspominałem, przeniósł się na wyspę Cortes. Mówi, że nie zamierza dłużej czekać, więc zabrał rodzinę i żyją bardzo oszczędnie, łowią ryby. Jest Internet, więc można uprawiać dziennikarstwo online i wybrać się raz w tygodniu do miasta, żeby coś załatwić. Wszystko zależy od tego, na co dana osoba jest gotowa. Ja na przykład nie jestem gotów zostać farmerem Johnem i uprawiać rzodkiewki. Ważne, żeby zacząć o tym myśleć i rozmawiać z przyjaciółmi. Trzeba tworzyć z ludźmi swoje plemiona. To konieczne, bo w XXI w. będzie istniał survival plemienny, nie indywidualny.

Kiedy kryzys energetyczny zapuka w Europie i Ameryce do frontowych drzwi?

Myślę, że Ameryka Północna i UE będą doświadczać rosnących trudności gospodarczych, szukając powodów, które nie mają nic wspólnego z prawdziwą przyczyną, czyli z energią. Będzie coraz trudniej i coraz drożej. Trzeba metodą małych kroczków podejmować racjonalne decyzje. Mogę się zorganizować, przenieść bliżej pracy, mogę funkcjonować inaczej, ale co, kiedy dojdzie do apokalipsy? Apokalipsę trudno przewidzieć z wyprzedzeniem dłuższym niż dwa tygodnie. Na pewno spodziewam się kolejnej dużej recesji. Mocno to odczujemy i właśnie dlatego powinniśmy jak najszybciej skupić się na energii i warunkach życia współczesnych społeczeństw. Na dłuższą metę to właśnie jest najważniejsze.

Jon Cooksey

- absolwent Wydziału Ekonomii Uniwersytetu Stanforda jest pisarzem, producentem i reżyserem. Za dokument ekologiczny „Jak ugotować żabę?" otrzymał nagrody na 19 festiwalach filmowych na świecie. Mieszka i pracuje w Vancouver

W filmie „Jak ugotować żabę" opowiadasz straszne rzeczy o katastrofach ekologicznych, a podczas seansów widzowie się śmieją. Jak to zrobiłeś?

Spędziłem niemal rok w samotności. Czytałem wtedy niezwykle smutne rzeczy i ogarnęła mnie prawdziwa rozpacz, aż w końcu postanowiłem, że zrobię film, i wiedziałem, że to będzie musiała być komedia. Inaczej nikt by nie zapłacił za tak przykrą wiedzę. Ale tak to jest – kiedy pisze się scenariusz komedii, to najśmieszniejsza jest zawsze gra o najwyższą stawkę i najbardziej beznadziejne decyzje bohaterów. Tak działa satyra i bardzo często z niej korzystałem. Ale przeczuwam, że film nie zrobiłby takiego wrażenia na ludziach, gdyby nie wiedzieli już wcześniej, że zbliżamy się do przepaści. Dlatego właśnie śmiech przynosi ulgę. „Ktoś mówi na głos to, co sam czuję, i teraz, kiedy to padło, mogę o tym mówić" – sądzę, że to dlatego ludzie się śmieją.

Pozostało 94% artykułu
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko