„Bejbi blues" i „Galerianki" Rosłaniec oraz „Sala samobójców" Jana Komasy tworzą przejmujący tryptyk o dzisiejszych nastolatkach. Te filmy to krzyk zagubionego pokolenia.
Twórcy z czasu socjalizmu przyzwyczaili widzów do harcersko-pogodnej wersji młodzieży spod znaku Niziurskiego, Bahdaja i Siesickiej. Podróż za jeden uśmiech, szkolne urwisy, czasem jakiś dziecięcy romans, co najwyżej dramat związany z rozwodem rodziców. Ale dziś na próżno by w kinie szukać zaradnych chłopaczków, rozwikłujących w czasie wakacji na wsi zagadki kryminalne, czy dzielnych dziewczynek, które zawsze coś wymyślą, żeby pomóc biednej staruszce albo nawrócić na dobrą drogę ojca-alkoholika.
Kino portretuje młodzież ery Internetu, reklam i wybujałych ambicji, które nie mogą być spełnione. Natalia, bohaterka „Bejbi blues", jest niechcianym dzieckiem. Matka urodziła ją w wieku 17 lat. Teraz ma 34 i wciąż jest atrakcyjną kobietą. Życie nie ułożyło się jej dobrze, ale próbuje zacząć wszystko od nowa: znaleźć mężczyznę, zakochać się, wyjechać za granicę, zaszaleć. Zajęta jest własnymi sprawami. Natalia jest przed maturą, lubi się zabawić i kolorowo ubrać, ma chłopaka, który kocha jeździć na deskorolce. Pieniądze od matki nie zawsze starczają, żeby zapełnić lodówkę. A jednak świadomie decyduje się na dziecko.
Katarzyna Rosłaniec mówi, że inspiracją stały się dla niej artykuły o nieletnich matkach. Dziewczynach, które nie zachodzą w ciążę przypadkiem, lecz świadomie decydują się na dziecko. Bo to modne: gwiazdy też chwalą się swoimi brzuchami. Ale przede wszystkim dlatego, że chcą mieć „coś do kochania".