Nagrody rozłożyły się równomiernie i sprawiedliwie. Członkowie Polskiej Akademii Filmowej za najlepszy tytuł roku uznali „Obławę" Marcina Krzyształowicza — dojrzałe artystycznie, mądre, pozbawione jednowymiarowości spojrzenie na przeszłość. Niezwykłą opowieść o gwałcie wojny, która wszystkich pozbawia niewinności. O tym, że każde pociągnięcie za spust zostawia w człowieku bliznę i nie ma bohaterów nieskalanych. Do takiego niepokojącego, wspaniałego kina musieliśmy wszyscy dorosnąć. I dorośliśmy. Fantastycznie, że filmowcy je docenili.
Ale nie odwrócili się i od tych, którzy zarejestrowali na taśmie współczesność. Docenili „Jesteś Bogiem" Leszka Dawida — historię zespołu Paktofonika, a jednocześnie rozliczenie z pierwszym, drapieżnym okresem polskiej transformacji. I potwornie mocny film o skorumpowanej, grzesznej Polsce — „Drogówkę" Wojciecha Smarzowskiego.
W tym kinie nieobojętnym i interesującym scenarzyści napisali wiele ciekawych ról. A aktorzy potrafili to wykorzystać. Agnieszka Grochowska („Bez wstydu"), Maciej Stuhr („Pokłosie"), Joanna Kulig („Sponsoring"), Arkadiusz Jakubik („Drogówka"), a także odkrycie roku — Michał Urbaniak („Mój rower") to dobry zestaw wykonawców. Cieszę się, że dostał Orła Maciej Stuhr, który nie tylko zagrał w „Pokłosiu" Pasikowskiego, ale jeszcze wziął „na klatę" niewybredne ataki politycznych przeciwników tego filmu. A swoją drogą, co za rok, w którym nie starcza laurów dla tak wspaniałych kreacji jak Marcina Dorocińskiego w „Obławie".
Nasze związki ze światem podkreśliła nagroda za reżyserię „Rzezi" dla Romana Polańskiego. Orzeł dla „Miłości" Michaela Hanekego - najlepszego filmu, jaki w tym roku na świecie powstał, był pewniakiem.