"Ray" nie odbiega w niczym od stosowanego w Hollywood schematu kina biograficznego: od trudnego dzieciństwa, poprzez pasmo wzlotów i upadków do wielkiego sukcesu. Filmowa opowieść doprowadzona jest do lat 70.
Dziś mija 9. rocznica śmierci Raya Charlesa. Muzyk zmarł 10 czerwca 2004
Ray Charles Robinson pochodził z bardzo ubogiej rodziny. Wychowywany przez matkę praczkę był świadkiem utonięcia brata (całe życie obwiniał się za tę tragedię). Na skutek traumy zaczął tracić wzrok. W wieku siedmiu lat był już całkowicie niewidomy, ale dzięki poświęceniu matki, własnemu uporowi i talentowi bardzo szybko zaczął nagrywać płyty. Już w latach 50., za sprawą kolejnych przebojów zyskał miano „geniusza”, które utrzymał aż do śmierci.
Fakty dotyczące kariery znajdziemy w każdej encyklopedii muzycznej. By opowiedzieć o życiu prywatnym, twórcy sięgnęli do autobiografii artysty, rozmawiali z członkami jego rodziny i współpracownikami. Wyłonił się z tego – pokazany na ekranie – portret człowieka uzależnionego od narkotyków, prowadzącego bardzo bogate życie erotyczne. Bez skrupułów zdradzającego żonę, wymagającego od niej pełnego zrozumienia dla swych wybryków.
Prywatnie Ray był egoistycznym tyranem, któremu wydawało się, że zarabiane pieniądze, sława i uwielbienie publiczności usprawiedliwiają nawet najbardziej podłe zachowania. Niestety, twórcy nie spróbowali dociec, co naprawdę kryje się za taką przemianą. James Foxx w roli tytułowej jest bardzo przekonujący, a jego podobieństwo do oryginału, za sprawą charakteryzacji, nieomal doskonałe. Wysiłek aktora docenili członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej, przyznając Oscara.