Film Ramy Burshtein miał światową premierę podczas ostatniego festiwalu w Wenecji, zyskując tyle samo głosów sprzeciwu, co zachwytu. Oponenci zarzucali reżyserce, że broni ultrakonserwatywnych układów i akceptuje ubezwłasnowolnienie kobiet. Inni jednak dostrzegli w „Wypełnić pustkę" spokój, jaki w rozchwianym świecie niesie przynależność do zamkniętej społeczności rządzącej się własnymi, jasnymi regułami.
Z wojną w tle
Stłumiony głos
Rama Burshtein urodziła się w Nowym Jorku, jest tzw. baal teshuva, czyli nawróconą Żydówką, należącą do chasydzkiej wspólnoty. Żyjąc w środowisku, które nie dopuszcza nawet oglądania świeckiej telewizji, skończyła jednak szkołę filmową w Jerozolimie, kręciła krótkie etiudy i dokumenty, a w wieku 45 lat zadebiutowała w fabule. Właśnie filmem „Wypełnić pustkę".
– Wyruszyłam w tę filmową podróż, bo czułam, że ultraortodoksyjna społeczność chasydów nie zabiera głosu w kulturowym dialogu – mówi Burshtein. – Owszem, nasz polityczny głos jest słyszalny, wręcz hałaśliwy, ale artystyczny i kulturalny – słaby i stłumiony. Jesteśmy prawie niemi. Nie znam się na polityce, ale umiem opowiadać historie. A najbardziej fascynują mnie te, które związane są z religijnymi rytuałami i przestrzeganiem praw tradycji w naszym środowisku.
W swoim debiucie w fascynujący sposób pokazała zamknięty świat ortodoksyjnych Żydów z Tel Awiwu. Matka młodej bohaterki uważa, że córka (za tę rolę Hadas Yaron dostała na festiwalu weneckim nagrodę aktorską) powinna się związać z mężem zmarłej siostry i wychowywać małego osieroconego siostrzeńca. Dziewczyna miała inne plany, więc miota się między własnymi pragnieniami i posłuszeństwem wobec rodziny. W końcu jednak godzi się z losem, gotowa przyjąć na siebie obowiązki, jakie życie składa na jej barki. Ale tak naprawdę nie poddaje się woli rodziny, bo sama – idąc za głosem własnego serca i rozumu – podejmuje decyzję, jak pokierować swoim losem.