„Welcome to New York" Abla Ferrary to historia oparta na głośnym skandalu sprzed trzech lat, gdy ówczesny dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique Strauss-Kahn został zatrzymany na pokładzie samolotu Air France, którym miał lecieć z Nowego Jorku do Paryża i oskarżony o molestowanie seksualne pokojówki z nowojorskiego hotelu Sofitel.
Przed dwoma wieczornymi seansami, które odbyły się w sobotę wieczorem, przed kinem Star ustawiła się długa kolejka dziennikarzy i próbujących kupić bilet widzów. Sale zapełniły się do ostatniego miejsca, tłum chętnych nie dostał się do kina.
Film Ferrary to opowieść o degrengoladzie sfery politycznej. Grający Deaveraux czyli odpowiednik Straussa-Khana, zwalisty Gerard Depardieu przez pierwszą część filmu kopuluje w różnych układach z rozlicznymi paniami podstawianymi mu w hotelu. A wreszcie rzuca się na czarnoskórą pokojówkę, usiłując ją zgwałcić. Potem jest już śledztwo, zatrzymanie, próby tuszowania sprawy przez żonę polityka, która co prawda męża nienawidzi, ale chce bronić jego i swojej kariery.
„Welcome to New York" jest filmem z punktu widzenia artystycznego mizernym, a z punktu widzenia politycznego - dość prymitywnym. Ale odwołując się do autentycznych zdarzeń i postaci wywołuje burzę.
Świat zdążył już zapomnieć o seksaferze Straussa-Kahna, w ostatni czwartek stacja telewizyjna France 2 wyemitowała wywiad z politykiem na tematy finansowe. Krytycy na film zareagowali różnie - od entuzjastycznych recenzji w amerykańskiej prasie filmowej, m.in. w „Variety" aż po bardzo krytyczne w dziennikach francuskich. Swoje oburzenie wyraziła była żona Straussa-Kahna. Anna Sinclair napisała w „Huffington Post", że czuje się filmem zdegustowana, używając wręcz określenia, iż „zbiera jej się na wymioty". Ale jednocześnie zapowiedziała, że nie zrobi twórcom przyjemności i nie poda ich do sądu, by nie zapewniać im dodatkowej promocji.