Młodzi, piękni, tragiczni
Matka bohatera filmu Stefana Zawadzkiego próbuje zatrzymać go w domu. Straciła na wojnie męża, teraz panicznie boi się o syna. Ale on, choć czuje się odpowiedzialny za nią i młodszego brata, wciągnięty przez sąsiadkę, śliczną łączniczkę „Kamę", pójdzie do powstania. Jest w „Mieście 44" opowieść o miłości. Desperackiej, rodzącej się na przekór złu, ale przecież naturalnej w tym wieku i w czasie, gdy każdy dzień może być ostatni. Kama kocha się w Stefanie, ale jemu zależy na innej dziewczynie – delikatnej „Biedronce", która w powstaniu zostanie sanitariuszką. Ich losy będą się przeplatać z losami kolegów z posiłkowego oddziału. I z losami powstania, gdy oddział przedziera się z Woli przez Śródmieście na Czerniaków.
Komasa portretuje pokolenie, które szło do walki, bo tak było wychowane, w takich wartościach rosło. Opowiada o buncie. O duchu rewolucji. O ludziach, którzy nie chcieli żyć w strachu, rwali się do wolności. Ale też o umieraniu. Po obejrzeniu tego filmu nie mogę uwolnić się od obrazów konającego miasta. I twarzy młodych ludzi, którzy szli do powstania radośnie, niemal jak na zabawę, a zagłębili się w piekło.
„Miasto 44" można postawić w jednym rzędzie z „Krwawą niedzielą" Paula Greengrassa. Komasa pokazuje zryw zaczynający się euforią, a potem wymykający się spod kontroli. Na początku jest zabawa nad Wisłą i radość towarzysząca pierwszym dniom walki. Potem – rozerwane ciała, wszechogarniająca śmierć, masakra.
Bez znieczulenia
To, co miało trwać kilka dni, staje się tragedią, od której nie ma odwrotu. Bohaterowie filmu walczą do końca. Umierając, nie wykrzykują patriotycznych haseł, płaczą, wołają „mamo!". Czasem uciekają przed kulami, nie wytrzymują psychicznie. Są prawdziwi.
Komasa odtworzył powstańczą Warszawę z pietyzmem. Wszystko w tym filmie tchnie prawdą. A jednocześnie reżyser mówi bardzo nowoczesnym językiem. Mnoży sceny wstrząsające, kręcone bez znieczulenia. Pokazuje horror, ale czy nie tak dzisiaj trzeba mówić o wojnie?
Czasem, żeby rozładować napięcie, ucieka od dosłowności. Z ekranu płynie współczesna muzyka, jakiej słuchają dzisiejsze nastolatki, momentami obraz zwalnia albo pojawiają się efekty niemal jak u Tarantina. I dobrze, bo „Miasto 44" ma przemówić do wyobraźni dzisiejszej widowni. Obejrzałam niedawno „Kanał" Andrzeja Wajdy. Świetny film, ale nie dla widzów wychowanych na „Avatarze". A Komasa potrafi z nimi rozmawiać. I serwuje im potężne, emocjonalne uderzenie.