Olivier Nakache - rozmowa

Olivier Nakache - współtwórca filmu „Nietykalni” - mówi Barbarze Hollender o nowym filmie „Samba”. Jutro premiera.

Aktualizacja: 25.01.2015 21:54 Publikacja: 25.01.2015 19:59

Olivier Nakache - rozmowa

Foto: Gutek Film

Rz: Co się stało, że jest pan sam? Zwykle nazwiska Nakache i Toledano wymawia się jednym tchem.

Olivier Nakache: Producenci zadecydowali, że mamy udzielać wywiadów osobno. Nie wiem dlaczego, ale podporządkowaliśmy się.

Pracujecie razem od 20 lat, od pierwszego krótkiego filmu „Dzień i noc" z 1995 roku. Macie swoje specjalizacje?

Nie. Wszystko robimy wspólnie. Piszemy, wybieramy aktorów, reżyserujemy, montujemy. W czasie tworzenia scenariusza raz ja staję się publicznością Erica, raz on – moją. Tak weryfikujemy swoje pomysły. Na planie duet też miewa swoje zalety. Prosząc aktorów o kolejny dubel, można powiedzieć: „Mnie już wszystko odpowiada, ale on się upiera. Zagrajcie jeszcze raz...". A poważnie? Dobrze jest razem przeżywać zarówno klęski, jak i sukces. Jest między nami chemia. Nie wiem do końca, jak to działa, ale działa.

I to nie najgorzej, bo doprowadziło was do „Nietykalnych". A „Nietykalni" to worek nagród, 17 milionów widzów w samej Francji i blisko pół miliarda dolarów wpływów ze światowej dystrybucji. W badaniach „Liberation" ponad połowa Francuzów uznała wasz film – historię sparaliżowanego arystokraty, któremu prosty, ciemnoskóry opiekun przywraca radość życia – za najważniejsze wydarzenie kulturalne roku 2011.

Jesteśmy wdzięczni Phillipowi Pozzo di Borgo, że dał nam prawo do przeniesienia na ekran swojej autobiografii. Kiedy spotkaliśmy się z nim, powiedział: „Po pierwsze, to ma być komedia, po drugie, w miarę wyrafinowana. A po trzecie – nie chcę żadnych pieniędzy. Życzę sobie, żebyście 5 proc. wpływów z biletów wpłacili na konto stowarzyszenia, które stwarza godziwe warunki życia ludziom niezdolnym do samodzielnego egzystowania". Myślę, że wywiązaliśmy się z tego zobowiązania: powstała komedia, chyba nie prostacka, a instytucja charytatywna niedługo po premierze dostała na konto pierwszy milion euro. Potem ta suma rosła.

Jak to się stało, że sukces panów nie sparaliżował? Trzy lata później pokazujecie „Sambę".

Myśleliśmy o takim filmie od dawna. I ten projekt wrócił do nas, kiedy podczas promocji „Nietykalnych" Muriel Coulin dała nam powieść „Samba pour la France", napisaną przez jej siostrę Delphine. To były historie, które Delphine zebrała, pracując w stowarzyszeniu pomagającym emigrantom. Postanowiliśmy napisać scenariusz, a na postać Samby złożyły się historie kilku osób. Sami zresztą też wykonaliśmy robotę dokumentacyjną. Trafiliśmy do aresztów, rozmawialiśmy z wolontariuszami różnych organizacji, z policjantami i całą masą ludzi, którzy próbują się we Francji zadomowić.

Emigracja jest dzisiaj wielkim tematem, zwłaszcza w tak multietnicznym społeczeństwie jak francuskie. W „Sambie" pokazaliście jej smutną twarz – trudną walkę o byt, upokorzenia.

Nie chcieliśmy czarować ani stwarzać fałszywego obrazu. Emigranci przyjeżdżają do Francji z ogromnymi nadziejami. Uważają, że łatwo się tu odnajdą i zaczną budować nowe życie. Niektórym się udaje. Ale nielicznym. Dla większości emigracja to trudne i bolesne doświadczenie. Potwornie ciężko pracują, ale nie mając legalnych papierów, stale są zatrzymywani przez policję i poniewierani.

Pewnie każda ich opowieść to materiał na osobny film.

Usłyszeliśmy dziesiątki dramatycznych historii. Trudno sobie wyobrazić piekło, z którego niejednokrotnie ci ludzie uciekli, i piekło, przez które musieli przejść, żeby znaleźć się we Francji. Spotkaliśmy wiele osób takich jak Samba. W afrykańskich wioskach rodziny często wybierają jedną osobę, która ma pojechać do Europy, zaczepić się w Paryżu czy Londynie, pracować na czarno i przysyłać rodzinie pieniądze. Po tych rozmowach mogliśmy nakręcić przynajmniej kilka mocnych filmów. Ale w każdym, jak to u nas, byłaby przeciwwaga: humor.

Po zamieszkach na przedmieściach Paryża, a zwłaszcza teraz, po ataku na „Charlie Hebdo", stosunek do emigrantów nie pogorszy się? Panów film nie spotka się z krytyką?

Nie. Proszę pamiętać, że ostatnie zamachy nie były dziełem obcych, lecz Francuzów. Takich samych jak ja. Zresztą „Samba" nie jest publicystyką na temat emigracji. To również film o pracy. Nasz Samba, żeby jakoś egzystować, musi zacząć inaczej się ubierać i w metrze, z teczką w ręce, udawać urzędnika. I haruje jak wół. A najbardziej zależało nam, by opowiedzieć uniwersalną historię o ludziach zagubionych. Dlatego wymyśliliśmy Alice – depresyjną, złaknioną uczucia wolontariuszkę ze stowarzyszenia pomagającego emigrantom. Tak naprawdę jej rozpaczliwe szukanie szczęścia i emocjonalne problemy nie są bardzo różne od problemów samotnego Samby.

Wasz aktor Omar Sy gra już w amerykańskich hitach „X-Meni" i „Jurassic World". Panów następny film też powstanie w Stanach?

Wątpię. Chcielibyśmy spotkać się na planie z młodymi francuskimi aktorami. Pewnie więc zrobimy coś, co będzie się działo na przykład w szkole. Oczywiście, jak to u nas, coś okraszonego uśmiechem. Na pewno nie myślimy o science fiction, 3D ani rozdętych budżetach. Zależy nam, żeby nie czuć presji. Gdybyśmy musieli robić coś pod dyktando inwestorów, to wolelibyśmy otworzyć restaurację z sushi. Albo pizzerię.

Zwyczajni, grzeszni, tęskniący za szczęściem

Samba to w filmie Naka che'a i Toledano nie taniec, tylko imię bohatera. Nielegalnego emigranta z Afryki (świetny Omar Sy), który przyjechał do Francji za chlebem, pracuje na zmywaku, mieszka kątem u wuja, zadomowionego już w Paryżu, z życia ma niewiele. Gdy przez przypadek zostaje zatrzymany przez policję, okazuje się, że nie ma papierów. Jako nielegalny emigrant ma trzy dni na opuszczenie Francji. I wtedy pojawia się obok niego wolontariuszka (Charlotte Gainsbourg). Kobieta, która rzuciła pracę w korporacji. Samotna i wypalona, próbuje podnieść się z depresji. Chce Sambie pomóc. A może przy okazji odzyskać sens życia? Oboje są bardzo zwykli, mają swoje słabości, tajemnice, niespełnienia. Nie są aniołami, życie układało im się różnie, ale przecież bronią się przed pójściem na dno.

Twórcy „Nietykalnych" opowiadają o losie ludzi przyjeżdżających do Francji jak do ziemi obiecanej i zderzających się z trudną rzeczywistością, ale też o samotności, potrzebie uczucia. I o zwykłej, ludzkiej solidarności. Wielkie dramaty pokazują z humorem i optymizmem. Może i na tym polega siła ich kina.

bh

Olivier Nakache, scenarzysta, reżyser

Urodził się 14 kwietnia 1973 r. w Suresnes, we Francji. Od 20 lat pracuje razem z Erikiem Toledano.

W krótkim filmie obaj zadebiutowali „Dniem i nocą" (1995), w fabule długometrażowej – obrazem „Zostańmy przyjaciółmi" (2005). Spośród czterech zrealizowanych filmów największym sukcesem – zarówno artystycznym, jak i komercyjnym – stali się „Nietykalni" (2011).

bh

Rz: Co się stało, że jest pan sam? Zwykle nazwiska Nakache i Toledano wymawia się jednym tchem.

Olivier Nakache: Producenci zadecydowali, że mamy udzielać wywiadów osobno. Nie wiem dlaczego, ale podporządkowaliśmy się.

Pozostało 97% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów