"Rzeczpospolita": Pamięta pani pierwsze spotkanie z Czyżewską?
Maria Konwicka: Oczywiście. To było krótko po moim przylocie do Nowego Jorku w 1980 roku, ktoś mnie do niej zaprosił. Od razu jej magnetyczna osobowość zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Mieszkała sama, już była wtedy po rozwodzie z Davidem Halberstamem. Przez jej mieszkanie przewijały się tabuny Polaków, którzy byli przejazdem w Nowym Jorku albo przyjeżdżali na stałe. Wpadali też Amerykanie, chociaż po rozwodzie z Davidem Halberstamem byli to w większości nowi znajomi – wielkie nazwiska ludzi, których poznała przy mężu, pozostały w słynnym czerwonym notesie telefonicznym, którego wszyscy jej bardzo zazdrościli. Dla mnie to był wielki teatr, który ona reżyserowała. Prowadziła inny tryb życia niż ja – wstawała wieczorem, kiedy ja już zbliżałam się do końca dnia. Przychodziłam do niej około 19, w drodze z pracy. Kiedy wychodziłam, ona tak naprawdę dopiero na dobre zaczynała dzień.
Czuła się nieszczęśliwa?
Ela się nie zwierzała ani nie skarżyła. W latach 80. wydawało się, że była o włos od przełomu w swojej karierze. Miała nadzieję, że zagra w „Wyborze Zofii" według powieści jej znajomego Williama Styrona, w „Annie" Yurka Bogayewicza, gdzie bohaterka była na niej wzorowana. Niestety, nie dostała tych ról, a aktorki amerykańskie (Meryl Streep i Sally Kirkland), które je zagrały, musiały się uczyć polskiego akcentu! Grała na scenie w Woodstock w „Polowaniu na karaluchy" Głowackiego, ale jak sztuka została przeniesiona do teatru na Manhattanie, producent wybrał amerykańską aktorkę, która też musiała udawać polski akcent. Te i inne rozczarowania powodowały, że uciekała w alkohol. Do tego jeszcze była tęsknota za Polską. Trzeba pamiętać, że jej nieplanowany wyjazd z Halberstamem wymuszony został przez władze polskie, gdy on –korespondent „New York Timesa" – opublikował tekst wytykający ekipie Gomułki antysemityzm. Kiedy wyjeżdżała z kraju, miała 30 lat i była u szczytu popularności, nakręciła 27 filmów i była prawdziwą gwiazdą. Ale w Ameryce przeszkodą nie do pokonania był akcent. Mimo to, kiedy już dostawała role, robiła wrażenie. Nawet na Meryl Streep zrobiła wielkie wrażenie.
W filmie jest fragment wywiadu z Meryl Streep z 2014 r., gdzie aktorka bardzo komplementuje Elżbietę Czyżewską, z którą spotkały się w „Biesach" Wajdy.
Meryl Streep była wtedy młodą, początkującą aktorką i dobrze zapamiętała Czyżewską, zachwycona jej grą i osobowością. Naprawdę dobrze zapamiętała, bo od tamtego czasu upłynęło 40 lat. Nie ona jedna. John Guare napisał cztery sztuki, inspirując się Czyżewską. Tylko że ona nie miała szczęścia do zagrania tych postaci. Zawsze ważną rolę, nawet tę specjalnie dla niej napisaną, dostawała inna aktorka.