Rz: Odmówił pan ostatnio współpracy przy superprodukcjach realizowanych w wielkich studiach Hollywood, a zgodził się zrobić zdjęcia do skromnej „Opowieści o miłości i mroku" Natalie Portman – pięknej i zdolnej aktorki, ale w reżyserii debiutantki. Dlaczego?
Sławomir Idziak: Jej projekt wyjątkowo pasował do tego, czym się dzisiaj zajmuję. W stanie wojennym zacząłem wykładać i okazało się to bardzo interesującym doświadczeniem. Stworzyłem warsztaty Spring Film Open, na których – co zawsze podkreślam – zajmujemy się przyszłością. Każdy artysta musi zdać egzamin, jakim jest debiut. I zaczyna się dramat, bo mamy nadprodukcję młodych talentów, a coraz bardziej ograniczone środki finansowe na kino niezależne. Można jednak wydawać je z rozwagą, wdrażając nowy model produkcji. Staram się do niego, razem ze znakomitymi wykładowcami, nierzadko laureatami Oscarów, przekonać uczestników Film Spring Open. Przy filmie Natalii próbowałem dowieść, że ów system sprawdza się w praktyce.
Portman nie była jednak zwykłą debiutantką.
To prawda. Ona nawet w swoim filmie zagrała, bo inaczej nie znalazłaby inwestorów. Ale zgodziła się na eksperyment: zmieniliśmy organizację pracy, wprowadziliśmy drugą ekipę i system wielokamerowy, postprodukcję wykonywaliśmy częściowo w okresie zdjęciowym. I to się sprawdziło. Producenci byli przekonani, że przekroczymy terminy, a my skończyliśmy punktualnie.
Domyślam się, że musiał się też panu spodobać scenariusz.