„W młodości marzyłem o haremie kobiet. Teraz marzę o haremie tłumaczy. A gdyby jeszcze ci tłumacze byli kobietami – byłby raj na ziemi” – napisał deklaratywnie Isaak Singer.
- Niestety, był nieatrakcyjny. Wyglądał jak chochlik, jak elf. Nawet uszy miał takie… - wyliczają panie opowiadające o pisarzu w filmie.
Miał dwie tekturowe walizki, 50 dolarów i nie znał angielskiego, tylko jidysz i polski, gdy w 1935 roku przybył z Warszawy do Nowego Jorku. I tylko jedną wydaną książkę, będącą zaledwie światełkiem w tunelu do nowego życia.
– Do tego zabawnie opowiadał swoją historię, którą budził wzruszenie – jak mówi jedna ze wspominających go kobiet.
Singer pisał w jidysz, bo myślał w tym języku. Pomógł mu się odnaleźć Saul Bellow, który podjął się roli tłumacza jego tekstów. Ale Singera to nie cieszyło, tylko niepokoiło, że może odebrać mu jego autorskie zasługi. I wtedy zaczął kompletować zespół, a może – jak chcą autorzy filmu – harem - tłumaczek.