Być może to prawda. Być może już teraz firma działa dobrze. Tylko że kara dla J&S dotyczyła faktu, czyli złamania przez nią fundamentalnej zasady utrzymywania rezerw paliwowych. Do tej sprawy musimy wracać z wielu powodów.
Być może grzywna została nałożona nieprawnie. Ale dotąd pokazywano nam tylko, że w sentencji kary było za dużo o jedną literę. Wykreślenie litery jest kwestią skomplikowaną, ale ma się nijak do samej sprawy. Wicepremier Pawlak przez parę dni zwlekał z odpowiedzią na pytanie, dlaczego umorzył grzywnę, a kiedy w końcu został do tego zmuszony przez komisję sejmową, to i tak się okazało, że z jego dwugodzinnego wystąpienia nic nowego nie wynika.
My jednak mamy prawo wiedzieć więcej. Nawet jeśliby Pawlak w końcu grzywnę przywrócił. Jeśli bowiem karę anuluje się z powodu jednej litery, faktycznie oznacza to, iż minister gospodarki ma prawo arbitralnie, nawet bez powiadamiania opinii publicznej, podejmować dowolne decyzje. Na przykład darować komuś pół miliarda złotych. Stosując taką samą miarę, będzie mógł komu innemu zabrać taką sumę. Przecież wystarczy, że gdzieś ktoś pomyli jedną literę.
Można odnieść wrażenie, że w tej kwestii wicepremier Pawlak i rząd grają na przeczekanie. Zaakceptowanie takiej sytuacji sytuuje nas nie w demokratycznym państwie prawa, ale w jednej z bananowych republik. Chyba że jest to znowu III RP.
Uderzający jest fakt, że wpływowe media, które tak troskliwie pochylają się nad podrapanym laptopem Ziobry, nie dostrzegają znaczenia pańskiego gestu premiera Pawlaka. Kwota pół miliarda, choć znacząca, nie jest w tej sprawie najważniejsza. Najważniejsze jest: czy zgodzimy się, aby władza arbitralnie i niejawnie decydowała o narodowym majątku? Niedawno posłanka Śledzińska-Katarasińska oznajmiła, że minister skarbu jako właściciel powinien móc decydować o mediach publicznych. Czy oznacza to, że premier Pawlak jest właścicielem naszej gospodarki?