Do 2020 roku Unia ma emitować o 20 procent mniej CO2 niż w 1990 roku. Takie zobowiązanie przywódcy 27 państw podjęli dokładnie rok temu. Teraz muszą je jednak potwierdzić, bo w międzyczasie Komisja Europejska podzieliła limity na poszczególne kraje i wiele z nich uznało, że ekologiczne ambicje zaszkodzą ich narodowym gospodarkom.
Zgodnie z przedstawionym wczoraj pakietem nowych przepisów zmianie ulega europejski system handlu emisjami. Obecnie każdy kraj dostaje narodowy limit, który rozdziela na poszczególne przedsiębiorstwa. Jeśli chcą emitować więcej, prawa do emisji muszą kupić na rynku. Od 2013 roku sytuacja się zmieni – znikną darmowe limity narodowe, a ich miejsce zajmą limity (co roku mniejsze) dla poszczególnych branż.
Polska ma zastrzeżenia do szczegółów pakietu klimatycznego i o tym miał wczoraj wieczorem mówić premier Donald Tusk. Już wcześniej rząd przekonywał, że Polska powinna dostać okres przejściowy na pełne objęcie restrykcjami elektrowni. Boimy się, że w 2013 roku ceny energii elektrycznej mogą skokowo wzrosnąć, nawet kilkakrotnie.
Bruksela nie rezygnuje z unijnego planu, obiecuje natomiast przyjrzeć się sytuacji nowych krajów. Na pewno jednak nie zmieni indywidualnych limitów. Wykluczył to przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Barroso, twierdząc, że zastosowana metoda obliczania z uwzględnieniem produktu krajowego brutto jest najlepsza.
Zastrzeżenia ma nie tylko Polska, ale też też najbogatsze kraje UE. – Nie może być tak, że kraje, które produkują duże samochody, będą ukarane bardziej niż te, które produkują małe auta – mówiła Angela Merkel. To aluzja do unijnych planów ograniczania emisji CO2 w transporcie ogółem, a także nakładania maksymalnych pułapów na poszczególne modele.