Kto wkracza na tę ziemię, niech porzuci wszelką logikę. Za mecenasem petrodolarem trudno nadążyć. Tam, gdzie kiedyś były wioski rybaków i poławiaczy pereł, są podwodne hotele i budynki pod niebo. Na pustyni, jak w Dubaju, może wyrosnąć Sankt Moritz, ze stokami narciarskimi pod dachem, jodłami i alpejskimi chatami. Tam, gdzie sportem było polowanie z sokołami i biegi wielbłądów, teraz ścigają się najszybsi kierowcy, zjeżdżają gwiazdy futbolu i golfa, a tenisiści tańczą, jak im miejscowi zagrają. Jeśli trzeba, to i na dachu wieżowca albo na latającym dywanie, jak ostatnio Roger Federer z Rafaelem Nadalem w Dausze.
Pele uświetnia otwarcie hali w Katarze, Manchester United i Arsenal mają swoje akademie piłkarskie w Dubaju, Manchester City przylatuje do Abu Zabi grać mecz dla rodziny szejków, która pompuje w klub setki milionów euro. Dubaj skusił Tigera Woodsa, by swoje pierwsze pole golfowe zaprojektował dla niego, a Światową Radę Krykieta, żeby przeniosła tu z Londynu swoją siedzibę.
Bahrajn kupił sobie Marokańczyka, który zdobył dla tego kraju pierwsze złoto olimpijskie – potem zresztą musiał je oddać, bo się okazało, że w Pekinie bieg na 1500 m wygrał na dopingu. Katar swoich bułgarskich ciężarowców sprowadzonych całą grupą pod koniec lat 90. lepiej pilnował i zachował zdobyty przez jednego z nich brązowy medal z Sydney.
Ale medal to dla Kataru za mało, chce całych igrzysk. Walczy o letnie w 2020 r., stara się również o piłkarski mundial 2022 r. O igrzyska w 2020 r. walczy też Dubaj. Abu Zabi nie czuje olimpijskiej potrzeby, bo zabrało Japonii piłkarskie klubowe mistrzostwa świata, no i ma kupiony niedawno Manchester City. Można powiedzieć – klub państwowy, bo właściciel szejk Mansour bin Zayed al Nahyan to członek rodziny rządzącej. Abu Zabi chce z City zrobić najlepszą drużynę na świecie. Na razie mimo rekordowych wydatków idzie średnio, ale emirat leży na największych nad Zatoką Perską zapasach ropy i może poczekać.
Dookoła kryzys, a przez tych kilka skrawków ziemi nad brzegiem Morza Arabskiego sport wciąż pędzi na pełnym baku, jakby nic się nie stało. Przez państwa i emiraty wielkości miast, gdzie mieszkańców jest mniej niż milionów do wydania, gdzie nie było dotychczas sportowych tradycji, nawet takich, żeby się poruszać dla zdrowia. Tradycji kibicowania też nie było. Ale co tam. Od czasu do czasu ktoś się zdziwi, że sezon Formuły 1 zaczyna się w Bahrajnie, kończy w Abu Zabi, a Anglii, ojczyźnie F1, grozi, że zostanie bez Grand Prix. Albo że w golfowym cyklu nazwanym European Tour są już cztery turnieje nad Zatoką i wielki finał w Dubaju. Że na koniec morderczego sezonu tenisistki grają na nagrzanym jak piekarnik korcie w Dausze przy pustych trybunach. Że Anglia i Brazylia w tej samej Dausze grały ze sobą niedawno w piłkę, choć mają u siebie nie gorsze stadiony i przyszłoby na nie więcej ludzi. Ale takich pytań się szejkom nie zadaje. Tylko wystawia się im faktury. Kochajcie płacić i róbcie, co chcecie.