Płonące budynki w centrum Aten, szturm na parlament, dziesiątki rannych, porozbijane wystawy w sklepach, splądrowane restauracje. To wszystko w chmurach gazu łzawiącego. Tak wyglądał najtragiczniejszy jak dotąd dzień społecznego buntu przeciwko władzy w kraju, który stoi nad przepaścią finansową.
Według różnych źródeł na stołeczne ulice wyszło od 40 tys. do nawet 100 tys. Greków. Setki starły się z policją. W pożarze wywołanym przez koktajle Mołotowa rzucane przez protestujących zginęli trzej pracownicy Marfin Banku w Atenach.
W całej Grecji strajk spowodował blokadę transportową. Promy przewożące pasażerów między wyspami nie wypłynęły z portów, nieczynne były lotniska, zamknięta została przestrzeń powietrzna nad całym krajem. Nie działały również publiczne urzędy, szkoły i wyższe uczelnie.
Sami Grecy nie pamiętają, aby kiedykolwiek protesty w ich kraju były tak drastyczne. Jednak związkowcy z ADEDY, centrali pracowników sektora publicznego, zapowiadają, że demonstracje będą powtarzać.
Premier Grecji Jeorjos Papandreu zapewniał wczoraj w parlamencie, że odpowiedzialni za śmierć pracowników banku zostaną ukarani. Jednocześnie jednak nie pozostawiał wątpliwości: pakiet ratunkowy – w tym także cięcia wydatków państwa, zarobków oraz podwyżki podatków – musi zostać wprowadzony w życie.