Kierując się dobrymi intencjami wynikającymi z uzasadnionej obawy przed nasilającym się etatyzmem, prof. Leszek Balcerowicz napisał potrzebny tekst ([link=http://www.rp.pl/artykul/538562.html]„Kryzys finansowy czy kryzys myślenia?”, „Rz” z 21.09.2010 r.[/link]).
Ale argumenty są w nim dobrane selektywnie, a wnioski mające charakter manifestu prorynkowego nie odzwierciedlają dobrze dyskusji toczącej się w świecie. Dlatego ten tekst w niewielkim stopniu przyczyni się do podniesienia jakości publicznej dyskusji oraz edukacji ekonomicznej w Polsce.
Jak rozumiem, ogólnym celem artykułu jest ostrzeżenie czytelników przed ryzykiem, jakie wynika dla nich z zetknięcia się z niewłaściwymi poglądami o charakterze obecnego kryzysu. Autor nie określa jednak, z czyjej strony grozi to ryzyko.
Na podstawie zawartych w tekście określeń można się zorientować, że chodzi o osoby o odmiennych poglądach, które: 1) próbują moralizatorstwem zastąpić prawdziwą analizę; 2) są autorami bałamutnych i powierzchownych opinii; 3) używają wyzwisk w rodzaju „neoliberał”; 4) są częścią antykapitalistycznej ortodoksji i 5) w dyskusji posługują się karykaturą kapitalizmu. Gdyby uwzględnić inne teksty byłego szefa NBP, należałoby dodać: 6) formułują pseudoargumenty.
Ryzykując, że zostanę zaliczony do jednej z tych grup, a może nawet do wszystkich, spróbuję pokazać, że interpretacja obecnego kryzysu jest dużo bardziej niejednoznaczna, niż skłonny jest to zaakceptować Balcerowicz.