Po listopadowym zawirowaniu na rynku walut spowodowanym zamieszaniem wokół Węgier i kłopotami kolejnych krajów strefy euro w grudniu czeka nas stopniowe umacnianie naszej waluty – uważa Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista BRE Banku. – Przemawia za tym przede wszystkim dobra kondycja polskiej gospodarki, o czym świadczą wysokie odczyty kwartalnego PKB i relatywnie niski poziom deficytu na rachunku obrotów bieżących.
Pytlarczyk podkreśla też, że inwestorów do polskiej waluty przekonują oczekiwane podwyżki stóp procentowych. – Zabezpieczeniem przed ewentualną spekulacją na osłabienie złotego powinna być też niedawna deklaracja ministra finansów o gotowości do interwencji w obronie naszej waluty – dodaje.
Na lokacie ministerstwa leży obecnie 5,6 mld euro. Po tym, gdy listopadowe umocnienie złotego spowodowało tymczasowe powiększenie naszego długu o 0,7 proc. PKB, rząd za wszelką cenę będzie się starał nie dopuścić do podobnej sytuacji w grudniu, tym bardziej że niebezpiecznie zbliżamy się do drugiego progu ostrożnościowego na poziomie 55 proc. zadłużenia w relacji do PKB. Wymianę walut uprawdopodobniają też słowa prezesa NBP Marka Belki, który stwierdził, że widzi możliwość 10-proc. umocnienia złotego. Powiedział to, gdy za euro płacono 3,98 zł.
Z kolei Marcin Bilbin z Pekao SA uważa, że do końca roku złoty będzie się umacniał tylko z naturalnych powodów. – Będziemy obserwować odreagowanie po listopadowych spadkach – uważa. – Zdrowa gospodarka jest naturalną przyczyną, dla której nasza waluta powinna rosnąć w siłę. W jego opinii inwestorzy pod koniec roku nie myślą już o ryzykownych przedsięwzięciach, nie powinniśmy więc mieć do czynienia z próbami budowania dużych pozycji.
Nie wszyscy też wierzą, że nastąpi większa ingerencja na rynku ze strony resortu finansów. – Poziom długu jest bezpieczny – mówi jeden z naszych rozmówców. – Dlatego minister nie ma powodów, aby wymieniać walutę. Gdyby miał to zrobić, obserwowalibyśmy interwencję już od pewnego czasu, ponieważ kursy walut są dla niego atrakcyjne.