W krótkiej perspektywie katastrofa w Japonii wpłynie prawdopodobnie na wstrzymanie programów atomowych, niezależnie od wybranej technologii. Rządy muszą brać bowiem pod uwagę spadek poparcia dla energii jądrowej – uważają eksperci firmy doradczej Boston Consulting Group w raporcie, do którego dotarła „Rz".
Czy będzie to zwrot tymczasowy czy trwały? – Odpowiedź przyniesie sam rynek. Czas pokaże, czy wzrost kosztów bezpieczeństwa i inwestycji spowoduje, że energia atomowa przestanie być atrakcyjną alternatywą. Może tak się stać w USA, gdzie bardzo atrakcyjna wydaje się opcja gazowa. Mniej jednoznacznie natomiast sytuacja wygląda w pozostałych regionach świata, gdzie główna alternatywa, czyli węgiel i związany z nim problem emisji, jest przedmiotem debat – twierdzi Pierre Derieux, partner w paryskiej siedzibie BCG.
Podobnie sądzi inna firma doradcza – Frost & Sullivan. Jej zdaniem obecnie na świecie wiele projektów i decyzji rządowych jest celowo opóźnianych, a dodatkowe kwestie dotyczące bezpieczeństwa mogą znacząco zwiększyć koszty budowy elektrowni jądrowych. Rządzący z uwagą śledzą reakcje opinii publicznej nie tylko ze względu na konieczność reform, ale także z obawy przed ewentualną utratą głosów w następnych wyborach.
Premier Donald Tusk zapowiedział, że Polska mimo katastrofy w japońskiej Fukushimie jest zdeterminowana, by projekt budowy elektrowni jądrowej w naszym kraju był kontynuowany. Wyjaśnił, że osobiście nie będzie inicjował referendum w tej sprawie. Podobną determinację zapowiedział Tomasz Zadroga, prezes Polskiej Grupy Energetycznej, która jest odpowiedzialna za realizację projektu.
Jednak postawa polskich władz jest wyjątkiem, jeżeli porównać ją z tym, co obserwujemy w innych krajach. Francja, która 85 proc. zużywanej energii elektrycznej wytwarza w siłowniach jądrowych, zleciła techniczny przegląd swoich mocy. Kanclerz Niemiec Angela Merkel podjęła decyzję o zamknięciu na trzy miesiące najstarszych elektrowni w celu ich kontroli.