Przykładowo, bank inwestycyjny Goldman Sachs od 2006 r. udostępnia swoim klientom listę istotnych pozycji, jakie zajmują na rynku fundusze hedgingowe, znaną jako lista VIP. VIP analitycy nowojorskiego banku określają 50 spółek, których akcje stanowią ważne pozycje możliwie wielu spośród ok. 700 obserwowanych przez nich funduszy. Ostatnio najpopularniejszą wśród nich spółką jest kultowy producent sprzętu elektronicznego Apple.
Pozycje funduszy hedgingowych, zwłaszcza tych kierowanych przez legendarnych zarządzających, przykuwają uwagę, bo podmioty te dysponują obecnie łącznie ok. 2 bln dol. Obracając takim kapitałem – a robią to aktywnie – mogą wpływać na notowania na rynkach.
– Jeśli dziesięć czołowych funduszy hedge ma akcje tej samej spółki, to jest to wymowne. Można skorzystać z całej pracy analitycznej, jaką podmioty te wykonały – przekonuje Vladimir Belinsky z firmy doradczej Hermitage Advisors.
– Problem z formularzami 13F jest jednak taki, że pokazują one zmiany pozycji guru z dużym opóźnieniem
– zauważa Kelly. – Ale i tak ich analiza ma sens. Jeśli uważamy, że inni inwestorzy zareagują na te spóźnione informacje, to choćby z tego powodu warto postąpić analogicznie.
– Z moich analiz wynika, że inwestorzy, którzy poszli w ślady Buffetta kilka lat później, i tak byli w stanie zarobić pieniądze – potwierdza Tian.
Rzadka otwartość
Niekiedy inwestycyjni tytani informują rynki jednak o swoich poczynaniach na bieżąco. We wrześniu 2008 r., w najgorętszym okresie kryzysu finansowego w USA, inwestycyjny wehikuł Buffetta wyłożył 5 mld dol. na uprzywilejowane akcje Goldman Sachs.
Decyzja ta została uznana za wyraz zaufania guru do tej instytucji, a jej akcje (zwykłe) do dziś podrożały o prawie 30 proc. Berkshire Hathaway wycofał się z tej inwestycji w tym roku z zarobkiem 1,7 mld dol.
Nowszym przykładem są poczynania Billa Grossa zarządzającego w PIMCO, największym na świecie towarzystwie funduszy obligacji.
Od kiedy Fed w listopadzie ubiegłego roku rozpoczął drugą rundę ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej, czyli skupu obligacji skarbowych w celu obniżenia ich rentowności, inwestor wielokrotnie dawał do zrozumienia, że widzi w tych papierach coraz mniej wartości. Wyrażał zaniepokojenie poziomem zadłużenia Stanów Zjednoczonych i wskazywał, że gdy QE dobiegnie końca, wyschnie popyt na obligacje USA, a ich ceny znacząco spadną.
W marcu PIMCO ujawniło dane, z których wynikało, że udział obligacji USA w portfelu flagowego funduszu spadł do zera z 12 proc. jeszcze w styczniu i ponad 60 proc. pod koniec 2009 r. Inwestorzy, którzy chcą się zastosować do zaleceń „króla obligacji", wciąż mają na to czas: druga runda QE kończy się w połowie roku.
Tak klarowne wskazówki z ust tuzów Wall Street należą jednak do rzadkości.
Pod koniec 2010 r. George Soros, oświadczył, że na rynku złota powstała bańka spekulacyjna. Część komentatorów uznała to za ostrzeżenie, że cena kruszcu, która rośnie nieprzerwanie od dekady, wkrótce się załamie. Inni jednak wskazywali, że słowa inwestora można interpretować jako zachętę do inwestycji w metale szlachetne, bo narastająca bańka może wynieść ich ceny do niebotycznych poziomów.
Wówczas fundusz Sorosa faktycznie zwiększał swoje zaangażowanie w złoto. W maju dziennik „Wall Street Journal" podał jednak, że Soros Fund Management pozbył się większości inwestycji w ten kruszec. Ujawnione po kilku dniach oświadczenie 13F potwierdziło to jednak tylko częściowo: firma głośnego inwestora rzeczywiście w I kwartale wyprzedała większość swoich jednostek uczestnictwa w funduszu SPDR Gold Trust, który inwestuje w sztabki złota, ale jednocześnie zwiększyła zaangażowanie w akcje kilku spółek wydobywających ten kruszec.
To nie jedyna trudność „gry z gwiazdami", jak niekiedy określa się podążanie za inwestycjami legend Wall Street. O ile bowiem Soros swoje złoto częściowo sprzedaje, wspomniany John Paulson takiej potrzeby nie widzi. Na początku maja oświadczył, że uncja żółtego metalu w perspektywie trzech – pięciu lat będzie kosztowała... 4 tys. dol. Dziś jest po ok. 1500 dol. Któremu więc przewodnikowi zaufać?