W ubiegłym tygodniu premier Dmitrij Miedwiediew zasugerował, że firma może utracić pozycję monopolistyczną. Biorąc pod uwagę uzależnienie koncernu od sprzedaży zagranicznej – w Europie pobiera on stawki cztery razy wyższe niż w Rosji – może to postawić pod znakiem zapytania samo istnienie Gazpromu.
Wielu obserwatorów powiedziałoby, że to najwyższy czas. Akcje Gazpromu spadły o 60 procent w porównaniu ze szczytowym momentem w maju 2008 roku. W 2013 roku jego stosunek ceny do zysku będzie pięciokrotnie niższy niż w przypadku rodzimego rywala, firmy Novatek.
Słaba reputacja
Trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę marną dywidendę, którą wypłaca Gazprom, i słabą reputację, jeżeli chodzi o zarządzanie. Pomimo wysokich zysków płynność finansowa była ujemna w siedmiu na dziesięć lat w okresie od 2002 do 2011 roku – wynika z danych Deutsche Banku. Wydatki kapitałowe rosły w błyskawicznym tempie, ale spektakularne inwestycje w rodzaju złoża Sztokmana spełzły na niczym.
W dużej mierze wynika to z marnotrawstwa i korupcji, której koszty Peterson Institute for International Economics wycenił w 2011 roku na około 40 miliardów dolarów. Gazprom odmówił komentarza w tej sprawie.
Jednocześnie eksplozja gazu łupkowego od Stanów Zjednoczonych po Ukrainę osłabiła pozycję negocjacyjną Gazpromu w Europie. Zagraniczni klienci widzą, jak niskie są ceny gazu w USA, i nie chcą dłużej płacić stawek powiązanych z cenami ropy. Domagają się renegocjacji kontraktów. Unia Europejska przygląda się antykonkurencyjnym praktykom Gazpromu, a państwa członkowskie coraz częściej zerkają na Katar i Norwegię, szukając alternatywnych źródeł dostaw.