Wystarczy jedno spojrzenie, by się co do niej pomylić. Widać królową tandety, tlenioną blondynkę z silikonowym biustem, oblepioną cekinami i brzdąkającą banalne melodyjki na gitarze. Kobietę uwięzioną w niedorzecznym wizerunku, z którego można się tylko śmiać.
Ale Dolly Parton jest kimś innym: najszczerszą artystką w Ameryce, niedoścignioną kompozytorką, od 43 lat wierną żoną. I pogromczynią analfabetyzmu, o której dzieci mówią “pani od książek”. Wyrosła w skrajnej biedzie, u stóp Apallachów. O dzieciństwie mówi: “Nie mieliśmy nic, tylko siebie nawzajem”. Dziś ma fortunę szacowaną na 400 milionów dolarów i pozycję porównywalną z Madonną i Barbrą Streisand. Mówi, że wszystko to osiągnęła dzięki pracy i modlitwie.
Dolly miała pięć lat, gdy wetknęła kukurydziany badyl między deski na ganku. U góry zaczepiła metalową puszkę. Badyl był jej mikrofonem, wyszczerbione deski – sceną, a okoliczne pola – publicznością. Na horyzoncie widziała zbocza Wielkich Gór Dymnych i ojca wracającego z pola. Ręce miał tak spracowane, że pękały i krwawiły. Dolly szykowała wodę w miednicy i szorowała mu stopy. Mieszkali w dwóch izbach krytych lichym blaszanym dachem. Nie mieli prądu. “Żartowaliśmy, że mamy bieżącą wodę, bośmy ciągle po nią biegali!”. Jedyne zabawki, jakie pamięta, ojciec wystrugał z drewna. Jej ukochana lalka powstała z wysuszonej kolby kukurydzy. I to o niej Dolly stworzyła pierwszą piosenkę “Little Tiny Tassletop”. Ułożyła melodię i słowa, mama zapisała je na kartce.
Nikt jej nie uczył śpiewu, choć w domu śpiewali wszyscy. Nikt nie pokazał, jak grać na gitarze, pierwszą zrobiła sama z trzech znalezionych strun. Do dziś akordy gra niepoprawnie i nie czyta nut. A napisała rekordową liczbę utworów – ponad 4 tysiące. Należy do prestiżowej “Songwriters Hall of Fame”, obok Boba Dylana, Paula McCartneya i Johnny’ego Casha.
Urodziła się w styczniu 1946 r. w miasteczku Sevierville, w Tennessee, jako czwarte z dwanaściorga dzieci. Za przyjęcie porodu lekarz dostał worek mąki. Parton uważa, że twórczą smykałkę odziedziczyła po matce, pół-Indiance Avy Lee, a życiową mądrość po ojcu Robercie i jego irlandzkich przodkach. “Tatuś miał niezawodny koński rozum. Dość, że spojrzał na człowieka i wiedział, z kim ma do czynienia”.