Każda turbina, jaką sprzedaje GE ma taką „elektroniczną obrożę” – specjalną aparaturę, dzięki której podłączona jest do sieci, a centrum monitoringu turbin ją widzi.
– Mamy 25 różnych rodzajów turbin wiatrowych o mocy od 1,5 do 3,6 MW. I widzimy każdą – zapewnił Christian Becke z centrum monitoringu w Salzbergen. A w samej tylko UE pracuje 2,5 tys. turbin od GE.
Co ciekawe – 80 proc. usterek turbin czy to wykrytych w centrum monitoringu, czy też zgłoszonych przez klientów za pomocą call-center udaje się naprawić zdalnie, z Salzbergen. – I to w ok. kwadrans – mówi Becke. Przyznaje, że to możliwe także w przypadku ostatnio zgłaszanych awarii spowodowanych pogodą – dużymi opadami śniegu czy oblodzeniem turbin. – Sporo zgłoszeń mamy też z Japonii, gdzie wiatr często wieje z prędkością 25 m na sekundę, co jest już dość niebezpieczne dla turbin – mówi Becke.
To pewnie dlatego po drugiej stronie budynku w 2004 r. firma otworzyła tzw. centrum treningowe, w którym osoby pracujące przy turbinach (2,5 MW waży „jedyne” 20 ton) uczą się nie tylko ich kompleksowej obsługi, ale i np. ewakuacji z wieży wiatraka, gdyby zaszła taka potrzeba.
– W 2008 r. przeszkoliliśmy tu 1400 osób, w 2009 r.-1200 – wylicza Michael Hoevels z GE Energy. – To było takie pierwsze miejsce szkoleń, teraz mają je także inne firmy, a my otworzyliśmy drugie w USA – dodaje. Podnosząc wielką śrubę do mocowania turbiny żartuje, że po takim szkoleniu pracownikom nie jest już później potrzebna żadna siłownia.